Ktoś kiedyś trafnie podsumował, że, owszem,
w Holandii istnieją cztery pory roku; ale przy tym istnieje także spore prawdopodobieństwo, że co najmniej trzy z nich wystąpią w ciągu jednego dnia.
To zdanie jest niezwykle prawdziwe i, rzeczywiście, na początku mojego tu pobytu wydawało się sprawdzać codziennie - żadna niespodzianka, dokładnie tego przecież oczekiwałam: że kiedy, wychodząc z domu, widzi się piękne błękitne niebo i baranki sunące po niebie, to i tak nie należy zapomnieć parasola, bo najprawdopodobniej się przyda i to nie raz, ale kilka razy w ciągu jednego dnia. W końcu przyjechałam do Holandii nastawiona psychicznie na kolejną jesień/zimę w klimacie umiarkowanym, ciepłym, morskim (czyt. pogoda skacząca od londyńskiej mgły i mżawki, przez kontynentalne letnie burze, do wiosennej morskiej bryzy i ciepłego słonecznego blasku, a potem z powrotem i jeszcze raz, i znów - a wszystkie te atrakcje w przeciągu kilkunastu godzin. Standard). Nic nowego.
Generalnie, ja nawet nie mam nic przeciwko temu, że tu suma opadów jest dużo wyższa niż w Europie bardziej kontynentalnej, w związku z czym peleryny i parasole przydają się dość często - ja bym po prostu chciała mieć jako taką pewność, że będą/nie będą potrzebne. To, czego nie lubię to właśnie niestabilność i nieprzewidywalność tutejszej pogody. W Krakowie, jak leje, to wiadomo, że będzie lać przez tydzień, dwa, czy ile tam prognoza przewiduje. W lipcu albo sierpniu letnimi burzami można regulować zegarki - wiadomo, że o czwartej po południu nagle zrobi się ciemno, zagrzmi, popada i do wieczora przejdzie. I tak dalej, dopóki front atmosferyczny się nie zmieni. W Danii, pólnocnych Niemczech, Holandii czy Wielkiej Brytanii zazwyczaj tak dobrze nie ma.
Ale! jesień amsterdamska jest w tym roku wyjątkowo nietypowa jak na tę strefę klimatyczną, więc w sumie mile się rozczarowałam: wrzesień bywał co prawda kapryśny, ale październik był przepiękny - suchy i słoneczny, a listopad też lepszy niż przewidywałam tzn. stabilny: jak już przyszedł mróz, to trzyma, śnieg sypie i ogólnie jest mroźnie, ale przyjemnie.
A prospos mrozu, śniegu itd: Juliana (Brazylijka) zachwycała się, że świat wygląda jak w takich zabawkach:
Ciekawe, jak to jest ulepić pierwszego w życiu bałwana, będąc dwudziestolatkiem?
A jak się jeździ na rowerze w zimie? Ostrożnie!
Zabawa w
znajdź swój rower wśród setek innych nabrała zupełnie nowego wymiaru: to już nie jest szukanie granatowego roweru z niebieskim pokrowcem na siodełko i próba odróżnienia go od czarnych i ciemnozielonych; nie, obecnie hasło przewodnie brzmi:
znajdź swój biały (zaśnieżony) rower wśród setek innych białych rowerów. Fajna rozrywka, nie?
To tyle rozważań o pogodzie. Nie mogłam sobie darować.
Na koniec klasyk zimowy w wydaniu klasycznym:
...i bardziej nowoczesnym: