Strony

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ludzie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ludzie. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 października 2011

O tym, że nie należy jeść gorącego, świeżo upieczonego chleba przed snem, bo kończy się to katastrofą naturalną

Osoby dramatu:
Gosia D.
żona Mariana D. znanego krakowskiego piwosza
Maciek
irrelewantny, co wcale nie znaczy, że nieważny
tzm
człowiek, którego nie widziałam prawie rok, a jednak się pojawił
starsze panie z przystanku autobusowego
które wszystko wiedzą najlepiej
tłum kawiarniany
liczny i panikujący
Nie wiem, jak to się stało, ale umówiłam się na dwa spotkania tego samego wieczoru. Cóż, z moim poziomem rozgarnięcia wszystko możliwe...

Po pierwsze: miałam się spotkać z Maćkiem i TZM, iść na piwo, pogadać itd.
Po drugie: miałam wpaść do Gosi, bo wekspediowała gdzieś mężą i sama bawiła Madzię, więc miałyśmy sobie zrobić we trzy babski wieczór przy soczku jabłkowym.
A wszystko to w piątek o ósmej wieczorem.

Postanowiłam, że pójdę na jedno piwo, a potem do dziewczyn. Spotkaliśmy się i zaciągnęli mnie do jakiegoś klubu na ostatnim piętrze jakiegoś wysokiego budynku, otoczonego głębokim kanałem (byłam kiedyś w jakimś lokalu na ostatnim piętrze Jubilata na Wisłą - może o to chodziło?). Akurat były tam jakieś egzotyczne występy, więc niestety nie pogadaliśmy za bardzo, a ja po niecałej godzince zaczęłam się zbierać.
Wyszłam na zewnątrz i zaczęłam szukać przystanku. Szukałam długo i usilnie, ale przystanki przy wielkich, nowo wybudowanych rondach mają to do siebie, że jest ich milion, są dobrze zakamuflowane, a odległości między nimi też spore. W końcu, zrezygnowana, podeszłam do grupki starszych pań okupujących jeden z przystanków i poprosiłam o wskazówki. Dość długo naradzały się na głos między sobą, ale w końcu ustaliły wspólną wersję, którą też mi uprzejmie wyłożyły. Wyposażona w niezbędne informacje zaczęłam iść w - miałam nadzieję - odpowiednim kierunku.
I w tym momencie nad Krakowem ropętała się straszna burza. Chmury przyszły znikąd, a towarzyszył im prawdziwy huragan. W momencie kiedy na niebie zaczęły się tworzyć wiry i leje sięgające ziemi, chwyciłam telefon i - nie, nie zaczęłam robić zdjęć ani nic podobnego. Spokojnie zadzwoniłam do Gosi, przeprosiłam za spóźnienie i wyjaśniłam, co się dzieje i że w związku z tym chyba nie będę mogła w ogóle się pojawić. Jej głos brzmiał dość sceptycznie, kiedy wspomniałam o cyklonach, miałam nadzieję, że się nie obrazi.
Cóż ja biedna miałam zrobić - wróciłam do klubu. I kiedy wspinałam się na to ostatnie piętro przez wąskie korytarze i klatki schodowe, to burza rozszalała się na dobre - tak bardzo, że strąciła wierzchołek budynku do pobliskiego kanału. Wylądowaliśmy po dach zanurzeni w wodzie, ale na szczęście nic nie przeciekało. Ludzie trochę zaczęli tracić głowę, ale znalazł się ktoś odpowiedzialny, kto umiał się odnaleźć w kryzysowej sytuacji, poustawiał wszystkich i powiedział, co mają robić. Na szczęście nie było czasu, żeby za bardzo spanikować, bo burza przeszła, a nas uratowali strażacy.
Na zewnątrz czekała już na mnie Gosia, która wcale nie była na mnie zła, ale otuliła mnie ciepłym kocem i zabrała do siebie do domu na gorącą herbatkę.

Jak widać plaga zakręconych koszmarów i mnie dopadła...
Czy jakiś Freud podejmie się interpretacji..?

wtorek, 11 października 2011

Notatki z notatek, czyli skrót z ostatniego miesiąca. A raczej dwóch.

I Still Haven't Found What I'm Looking For

Ciocia Kało

Ta ciocia, która wie, gdzie są huśtawki z oparciem, bo na tych łańcuchowych Zuzanka jeszcze się huśtać nie może, bo mogłaby zrobić ba!

Staring at the Sun

Wieliczka

Nie powiem, żebym dużo jej pozwiedzała, ale to, co widziałam, wygląda kusząco.

All I Want Is You

Ślub Krzycha i Agi

Pan Młody w nogą w gipsie, ale wcale mu to nie przeszkodziło w tańczeniu z żoną oraz zabawianiu reszty gości.
Genralnie na hasło duże, dwudniowe, wesele na wsi, z poprawinami to ja reaguję alergicznie. Ale było super. Wszystko: ślub, ceremonia, Państwo Młodzi i Ich Rodzice, goście, cała oprawa, muzyka, dekoracje, a przede wszystkim atmosfera - atmosfera autentycznej radości i miłości.
I pan kierowca, który nadziwić się nie mógł, że goscie tak dobrze się bawili, aczkolwiek jak najbardziej kulturalnie, bo potrafili zachować umiar i nikogo nie trzeba było wynosić.
Kolor wieczoru: ciemnomorski odcień zieleni.

Where the Streets Have No Name

Ul. Reymonta

UJ, WFAIS, SMP itd. itp.
Park Jordana.
Nowa stara Nawojka.

Tryin' to Throw Your Arms Around the World

Mała Madzia

Najnowszy członek towarzystwa IS. Malutka, urocza i niepłacząca na widok gości. Za to jeszcze ciągle bardzo przywiązana do swojej mamy, przez co nieco sabotowała kolejne imprezy z jej udziałem. Ale i tak jest kochana.

Elevation

Różowe buty

Cóż poradzić, okazały się najporządniejsze i najwygodniejsze, ech... Podobno to się tak niewinnie zaczyna, a potem leci torebka, bluzka, spodnie i tak dalej... Ale przyjaciele zapewniają, że jeśli za bardzo się w różowym rozsmakuję, to urządzą mi interwencję, której głównymi punktami programu będą wtargniecie w czarnych maskach i pranie mózgu Perwolem do czarnych tkanin oraz duży transparent, że to interwencja i listy. Więc czuję się bezpieczna.
Niewątpliwie pozytywnym skutkiem kupna owych butów jest powrót do biegania po trzymiesięcznej przerwie. I całe szczęście, bo już zaczynałam chodzić po ścianach z całego tego stresu, a rower niestety nie działa na mnie tak rozluźniająco.

Mis Sarajevo

Filharmonia Krakowska

No wreszcie! Pendercki i Paderewski, czyli akurat panowie, których znam bardzo słabo (o ile wcześniej w ogóle cokolwiek kojarzyłam...). Ale stwierdziłam, że to i lepiej, tym większa była niespodzianka i zainteresowanie. Chociaż, gdybym się najpierw lepiej zorientowała, czego będziemy słuchać, to może wiedziałabym, że koniec to już koniec, a nie przerwa...
Wnioski:
  1. Poezję lubię, ale wolę recytowaną aniżeli śpiewaną (wieczorki poetyckie w Słowackim wspominam mile na ten przykład)
  2. Muzyka na żywo to jest doświadczenie o klasę wyższe niż słuchanie nawet z najlepszych głośników

Miracle Drug

Bydgoska

Stare śmieci. Ech.

Stuck in a moment

Wieczór panieński eM.

Reakcja mojej Mamy na wiadomość, że wybieram się na taką imprezę: W szafce jest kilka paczek prezerwatyw, może się wam przydadzą. Na moją zdziwioną i rozbawioną minę uściśliła, że chodzi jej o zrobienie z nich balonów jako dekoracji. Dobrze, że sprecyzowała.
Komentarz przed klubem, w którym ów wieczór miał swój finał: Ponieważ jest rezerwacja, to może pani wejść, ale następnym razem wymagamy eleganckiego ubioru. O co chodziło, zrozumiałam, kiedy w pewnym momencie w lokalu zaczęły się masowo pojawiać dziewczęta w pseudoskórzanych minispódniczkach... Rzeczywiście nie pasowałam do zestawu. Ale nawet ubrana tak jak one też bym nie pasowała.

Kite

Jesień

Przyszła.

Stay (Faraway, So Close!)

Flash mob

Czytelniczy. Nie żadne tańce, pokazy, występy. Po prostu należało przyjść na rynek i w samo południe wyciągnąć książkę i zacząć czytać. Tak średnio wypaliło, bo pogoda chyba ludzi wystraszyła, więc frekwencja była mierna.
Ale ja mam zaliczone.

Satellite of Love

Ślub eM. i Przyba

Impreza z założenia odmienna od wcześniejszej. Przyjęcie/kolacja.
Komentarz mojej siostry na wiadomość, że na weselu nie będzie wódki, a tylko wino - Na imprezach abstynenckich goście się najłatwiej upijają, bo tak ukradkiem i szybko pod stołem - okazał się być poniekąd proroczy.
Po raz pierwszy widziałam od wewnątrz Kolegiatę Św. Anny - co jest ewenementem, że tyle czasu mnie to omijało, bo studiowałam na UJ-cie dłuuugo i udzielałam się w Samorządzie Studenckim itp., a wszystkie oficjalne wydarzenia uniwersyteckie mają przeważnie w programie mszę w tym właśnie kościele.
Kolor wieczoru: czerń. Tak po prostu.
Bilans wieczoru liczony w sztukach straconej bielizny: 1 (że też nie mogłam zostawić szczoteczki do zębów, no...). Bez komentarza.

Untill the End of the World

Wybory

Swój obywatelski przywilej wykorzystałam tym razem w Krakowie. Zawsze to jakieś urozmaicenie.

Love is Blindness

Dygresja na temat bliskiego spotkania z polską rzeczywistością kolejową.

Bo nie wiadomo dlaczego zachciało mi się raz przetestować, jak obecnie kursują pociągi na trasie Kraków - Oświęcim. Odremontowany peron pierwszy na Dworcu Głównym na pierwszy rzut oka robi całkiem niezłe wrażenie. Na drugi rzut oka już niekoniecznie. Tablice niby są, ale żeby cokolwlwiek wyświetlały jak trzeba (albo w ogóle cokolwiek wyświetlały, bo momentami zdawały się nie działać zupełnie), to by chyba było zbyt piękne. Monitory z listą przyjazdów i odjazdów podają tylko odjazdy (dodać jednak należy, że podają źle, bo przez nie jak głupia czekałam w niedzielę na pociąg, który kursuje tylko w tygodniu, bo na liście odjazdów z danego peronu figurował i miał przyjechać); a i to taką czcionką i z zacinającym się przewijaniem tekstu, że ciężko tam się czegokolwiek doczytać. Jedyne słowa przetłumaczone na angielski to właśnie owe odjzady i przyjazdy, a przecież wystarczyłoby tak niewiele, żeby ułatwić tym wszystkim turystom życie, żeby się nie musieli zastanawiać, który numer to peron, tor, sektor i która miejscowość jest docelowa, a która startowa itp. Automaty biletowe są, owszem - ale (dlaczego??) można w nich kupić tylko i wyłącznie bilety po aglomeracji krakowskiej... Itd.

Beautiful Day

poniedziałek, 4 lipca 2011

O tym jak nieznajomi interesują się obcymi, a znajomi znajomymi mniej

Goście są fajni. Za każdym razem inni. Przy okazji podbudowałam się emocjonalnie, bo okazuje się, że mimo odległości nadal pozostaję osobą całkiem nieźle zorientowaną, i to nie tylko w kwestiach związanych ze studiami.
Karo: Pierwsi z naszego roku właśnie się obronili!
eM: Ee, kujony.
Karo: No, Gosia raczej nie miała wyjścia, wiele czasu jej już nie zostało.
eM: A dlaczego?
Karo: No, bo przecież jest w ciąży i niedługo rodzi.
Mina Marty - bezcenna.

Poszłam dziś biegać. Wracając, zazwyczaj zatrzymuję się na schodach, żeby się porozciągać - schody, barierki, sporo miejsca i nikt nie przeszkadza, bo większość ludzi i tak używa windy. Jakiś chłopak wchodzi na 5. piętro (albo nawet wyżej), dźwigając dwie torby - może akurat winda się zacięła, nie wiem. Mija mnie, zatrzymuje się na podeście, zrzuca torby, wraca i coś mówi. Ściągam słuchawki (muzyka) i proszę, żeby powtórzył. A on, pyta grzecznie, z troską, czy wszystko ze mną w porzadku.
Wiem, że zazwyczaj po biegu wyglądam jak buraczek, ale dziś chyba musiałam przejść samą siebie...

czwartek, 7 kwietnia 2011

Bo jak ja podróżuję, to zawsze z przygodami

...zdaje się, że kiedyś coś takiego mówiłam... Otóż okazuje się, że moje przygody przenoszą się niejako na osoby mi towarzyszące. Dlatego lojalnie ostrzegam: planowanie ze mną podróży tylko na własną odpowiedzialność!

Kiedy ostatnio przyjechali Marek z Dominiką, chciałam ich odebrać z dworca. Byłam już w drodze, kiedy padło metro: wsiadłam, przejechałam dwie stacje, po czym usłyszałam, że jakaś awaria, blokada, czy jeszcze inna cholera i koniec wycieczki. Tramwaje też stały (poza centrum jeżdżą po tych samych torach co metro), a autobusy w moich okolicach jakieś są, ale nie dojeżdżają do centrum.
Na szczęście trafić do mnie prosto: tramwajem czy metrem, wsiada na dworcu, a że oba zaczynają tam trasę, to nie da się nawet pojechać w złym kierunku.

Gosię i Weronikę miałam dziś odwieźć na dworzec i powłóczyć się z nimi trochę przed odjazdem. Ale... Na stacji metra zostałyśmy poinformowane, że żadne środki komunikacji miejskiej dziś nie jeżdżą. Pracownicy GVB zaplanowali akcję protestacyjną przeciwko cięciom budżetowym i przez pół dnia strajkowali.
Plan awaryjny zakładał dotarcie pieszo do najbliższej stacji kolejowej - niedaleko, ale z bagażami nieporęcznie. Doturlałyśmy się na miejsce, ale okazało się, że nie kursują stamtąd pociągi na dworzec główny, przynajmniej nie bezpośrednio. Można dojechać, owszem, ale trzeba się wrócić i pojechać najpierw na Amsterdam Schiphol (lotnisko) i stamtąd dopiero na Amsterdam CS.
Wsadziłam dziewczyny do pociągu, dojechały szczęśliwie.


A propos podróży komunikacją miejską: spotkałam niedawno na przystanku dziewczynę, Polkę. Miała problemy z biletem, coś jej tam próbowałam pomóc i wytłumaczyć - przez pierwsze kilka minut po angielsku, bo ja zazwyczaj nie rozpoznaję ludzi po akcencie, więc chwilę nam zajęło ustalenie, że w tym wypadku można prościej. Była tak roztrzepana (w bardzo pozytywnym sensie, ale jednak), że wątpię, czy coś do niej dotarło. Jechałyśmy w jednym kierunku, więc pokazałam jej też gdzie ma wysiąść i którędy iść, żeby dotrzeć do Tuschinskiego (kino). W tramwaju w ciągu jakichś 15 minut sympatyczna i wygadana Patrycja zdążyła mi opowiedzieć sporą część swoich przygód i zbiegów okoliczności, które sprawiły, że aktualnie wylądowała w Amsterdamie, a po drodze wskazać najfajniejsze kawiarnie, puby i kluby, których przez kilka tygodni zdążyła poznać więcej niż ja przez kilka miesięcy.
Ale najlepsze było:
Patrycja: A co studiujesz?
Karo: Informatykę.
P (szczerze zdumiona): O! - Mierząc mnie wzrokiem z góry na dół - A nie wyglądasz!
No i jak tu się nie cieszyć? A ciąg dalszy też niezły:
P: Wyglądasz raczej jak jakaś artystyczna dusza... - Pluszowa marynarka mojej mamy, naszyjnik z muszli od taty i aparat przewieszony przez ramię zrobiły swoje.
K (ubawiona już na całego): Dziękuję, potraktuję to jako komplement.
P (niepewnie, trochę zmieszana): No tak, tak...

sobota, 2 kwietnia 2011

Trzy wiedźmy

Babcia starannie zdeptała resztki ognia.
- Rychłoż się zejdziem znów? - spytała. - Hm...
Trzy czarownice spojrzały po sobie z zakłopotaniem.
- W przyszłym miesiącu będę zajęta - powiedziała Niania. - Urodziny i różne takie. Poza tym nazbierało się pracy przez to całe zamieszanie. Same wiecie. I o duchach trzeba pomyśleć.
- Sądziłam, że odesłałaś je do zamku - zdziwiła się Babcia.
- Nie chciały wracać. A szczerze mówiąc, przyzwyczaiłam się do nich. Dotrzymują mi towarzystwa wieczorami. Ju prawie nie krzyczą.
- To miło. A ty, Magrat?
- Zawsze jakoś o tej porze roku jest mnóstwo pracy, nie zauważyłaś?
- Istotnie - przyznała uprzejmie Babcia Weatherwax. - Nie warto wiązać się ścisłymi terminami, prawda? Zostawmy tę kwestię otwartą. Zgoda?
Pokiwały głowami. A potem, gdy nowy dzień rozjaśniał okolicę, trzy czarownice samotne, zajęte własnymi myślami, wróciły do domu.
Istnieje szkoła filozoficzna twierdząca, że czarownice i magowie nigdy nie mogą wrócić do domu. Ale one wróciły, mimo to.
---
Trzy wiedźmy, Terry Pratchett

Znów mam gości. Tym razem dziewczyny z Kopenhagi. To znaczy, konkretnie to one są z Warszawy (po prawdzie, to w Warszawie studiują, a pochodzą z okolic, ale mniejsza o to), ale poznałyśmy się na Erasmusie w Kopenhadze w zeszłym roku. Gosię spotkałam na kursie Academic English, a Weronikę na DIKU, bo też studiuje informatykę (notabene, to właśnie ona mnie uświadomiła, że istnieje taki jeden uniwesytet w Amsterdamie, który prowadzi program short track master dla obcokrajowców, więc jej zawdzięczam, że w ogóle obecnie jestem, gdzie jestem). Miałyśmy mocne postanowienie, żeby zjechać się kiedyś razem, ale wiadomo jak to bywa... Gosia, została w Kopenhadze na cały rok; ja i Weronika wróciłyśmy po pierwszym semestrze, a z naszych ambitnym planów wypadu na weekend majowy do KBH nic nie wyszło, niestety. Z kolei wakacje Weronika spędziła w Londynie. A potem ja pojechałam do Amsterdamu. Ale! Gdzie wola, znajdzie się i sposób! Więc Gosia, przyjechała ze Strasburga, gdzie miała praktyki, a Weronika z Warszawy i w ten sposób trzy studentki z Polski, które poznały się w Kopenhadze, spotkały się znów, tym razem w Amsterdamie. No bo przecież prościej się nie dało.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Zazdrość

Ona:

pozytywna; niepozorna, ale śmiała, trochę cicha woda; asertywna; wyrozumiała - ma niewyczerpane pokłady anielskiej cierpliwości


+

On:

optymista; pod pewnymi względami tradycjonalista; opiekuńczy; zdecydowany - wie, czego chce, i ma siłę dążyć do celu





=

Oni:

Dwie połówki jabłka, jin i jang, ogień i... ogień :] I współdzielone marzenie: dom, swoje miejsce na ziemi, własny kawałek raju, ucieczka od codzienności życia w wielkim mieście. I na dodatek potrafią się tym dzielić.



Zazdrość - ale taka malutka i dobra, bynajmniej nie zawiść, a raczej podziw.

piątek, 9 lipca 2010

Lipiec 2010

Miejsce akcji:
Do południa: akademik UJ. Konkretniej: pokój 3-osobowy, II piętro, blok C (przekwaterowanie z bloku D, gdzie miałam pokój 2-osobowy, tak o połowę większy niż teraz, z własną łazienką i kuchnią, w której dało się coś upiec i ugotować).
Po południu i wieczorami: Kraków.

Czas:
Wakacje: lipiec 2010.

Osoby:
Współlokatorka nr 1 = A. Współlokatorka nr 2 = P. Ja = K. I inni



Współlokatorka nr 1

  • chodzi spać dwie godziny po mnie
  • wstaje mniej więcej wtedy, kiedy ja
  • pali; ale rzadko i tylko na korytarzu
  • biega, ale sporadycznie i jeszcze nie miałyśmy okazji wspólnie się pomęczyć
  • studiuje informację naukową i bibliotekoznawstwo, robi praktykę w BJ
  • jest sympatyczna, ma wielu znajomych w akademiku (czego owocem na przykład obcy chłopak robiący mi wymówki, że o 9 rano jeszcze leżę w łóżku - w moim własnym łóżku, w moim własnym pokoju, wtf?!)
  • ma wiecznie rozgrzebane łóżko, a na nim ciuchy, kosmetyki itd.

Współlokatorka nr 2

  • chodzi spać dwie godziny przede mną
  • wstaje mniej więcej wtedy, kiedy ja
  • nie mam pojęcia, czy pali - mieszkam z nią od tygodnia, a widziałyśmy się łącznie może przez 15 minut
  • nie mam pojęcia, czy biega albo coś w tym stylu - jw.
  • nie mam pojęcia, co studiuje i co teraz robi w Krakowie - jw.
  • wydaje się być sympatyczna, ale tak naprawdę jeszcze nie miałam okazji sprawdzić - jw.
  • ma grzecznie zaścielone łóżko, a na nim książkę niezałożoną zakładką


Ogólnie w porządku, praktycznie dalej mieszkam sama, bo dziewczyny wychodzą rano do pracy, ja w tym czasie coś tam sobie klepię, a jak one wracają, to ja wychodzę albo one znowu gdzieś znikają i w zasadzie w tym naszym 3-osobowym pokoju ciężko jest o dowolnej porze spotkać więcej niż jedną lokatorkę.

Widok z okna w kuchni (kościół na Miasteczku Studenckim, Biprostal itd.):

Atrakcje:

  • kino w dużych ilościach; głównie nadrabianie zaległości, bo letnie przeglądy filmowe mają to do siebie, że choć sa powtórkami dobrych filmów, to jednak są powtórkami; chwilowo jednak ani trochę mi to nie przeszkadza, bo wciąż mam co nadrabiać
  • zwiedzanie Krakowa; już rozpoczęte, chociaż do następnych wypadów trzeba się będzie lepiej przygotować
  • spotkania ze znajomymi przy obiedzie/deserze/piwie
  • samotne spacerki tu i ówdzie; czasem z aparatem i/lub z książką; z przystankami w różnych dziwnych miejscach
  • załatwianie formalności wszelakich i zamartwianie się nimi, a także związane z tym wypady na wydział w poszukiwaniu ważnych person 

Widok z bulwaru Czerwińskiego:

sobota, 26 czerwca 2010

Charaktery

Bombardują mnie ostatnio z każdej strony określenia charyzmatyczna, niezależna, przebojowa itp. Wychodziłoby na to, że odrobinę przesadziłam z moją walką z wizerunkiem nieśmiałej, zakompleksionej i małomównej szarej myszki (no dobra, z tą małomównością to może akurat nie), na którą nikt nigdy nie zrwaca uwagi. Efekt jest zgoła nieoczekiwany, ale mimo wszystko wydaje mi się, że jednak zadowalający. W każdym bądź razie przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, o czym od jakiegoś czasu się przekonuję; zwłaszcza od powrotu z Kopenhagi, chociaż jeszcze przed wyjazdem też się zdarzało, ale na innej płaszczyźnie.

Z drugiej strony ciekawostka: nareszcie poznałam człowieka, który potrafi mi zrobić to, co ja zazwyczaj robię innym ludziom: patrzę (w oczy), słucham, patrzę, od czasu do czasu zadając jakieś pytanie... i magicznie sprawiam, że czują się coraz bardziej niepewnie, tracą wątek, gubią się. Nie powiem, zazwyczaj mam przy tym niezły ubaw, chociaż nie robię tego świadomie i dziwi mnie taka reakcja na okazywanie uwagi i zainteresowania; albo dziwiła do niedawna, dopóki sama czegoś podobnego nie doświadczyłam. Lekcja pokory.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Starsi panowie dwaj

Pan nr 1.
Stoi sobie w tramwaju obok pustego miejsca siedzącego. Na przystanku wsiada młoda dziewczyna. Pan zachęca ją, żeby sobie usiadła, co też ona robi. W tym momencie pan zaczyna wykład, że to miejsce dla niepełnosprawnych i czy ona jest niepełnosprawna, bo jeśli nie, to nie powinna tam siadać, bo może on jest niepełnosprawny i akurat chciałby usiąść i że to miejsce ma stać puste tak na wszelki wypadek. Z panem na pewno było coś nie tak, aż się zaczęłam zastanawiać, czy niepełnosprawność umysłowa upoważnia do uprzywilejowanego traktowania i niezwyzywania takiego od idiotów...

Pan nr 2.
Stoi w kolejce do kasy - dłuuugiej kolejce, w godzinach szczytu zakupowego - i w ręce zamiast koszyka z zakupami ma rachunek. Przyszedł do sklepu li tylko po to, żeby zapłacić tam rachunek. W czasie największego szczytu i kolejek. Miał chociaż tyle przyzwoitości, żeby zpłacić odliczoną gotówką.