Strony

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ee. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ee. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 14 czerwca 2011

Brak słów

Z ortografią i interpunkcją dalej nie mam problemów. A jeśli mam, to jestem ich świadoma i w razie wątpliwości sprawdzam SJP.
Anglicyzmów staram się unikać jak ognia. A jeśli używam, to też świadomie, najczęściej gdy sprawa dotyczy słownictwa technicznego, rzadziej - przedrzeźniania popularnych wstawek.
Akcent też mi się nie zmienił (o ile sama mogę stwierdzić). Nie mieszkam w kraju anglojęzycznym, więc nie ma dominującego, oryginalnego akcentu, który by przeważał. Mimo iż mówię po angielsku na co dzień, to rozmawiam z ludźmi z całego świata, z których każdy mówi w inny sposób.
Problemem natomiast okazały się związki frazeologiczne, i to niekoniecznie idiomy, ale proste kolokacje, a czasem wręcz pojedyncze słówka, na których potrafię się zawiesić. Zaczynam się zastanawiać, czy to na pewno się tak mówi, czy ja to sobie wymyśliłam i po prostu przełożyłam dokładnie z angielskiego. Czy fałszywy przyjaciel to kolejny false friend, czy jednak funkcjonuje w języku polskim (poza Wikipedią) w takim właśnie znaczeniu?

Od ładnych paru lat moim sposobem na uczenie się angielskiego stało się oglądanie filmów i czytanie książek w oryginale. Może, będąc za granicą, należałoby dla równowagi zacząć oglądać jakiś polski serial (grr, automatycznie brzmi jak synonim telenoweli)? tudzież nieangielski z polskim lektorem / dubbungiem? czytać książki polskich autorów? częściej słuchać poslkiego radia?
W każdym razie - trzeba się pilnować.

niedziela, 27 lutego 2011

Cultural encounters*

Pewien doktorant, pół-Cypryjczyk pół-Niemiec, którego poznałam w Kopenhadze, powiedział mi kiedyś, że Europejczycy wcale się od siebie nie różnią; że te różnice, dziwactwa, odmienne zwyczaje tak naprawdę mają wspólne korzenie, a styl życia, mentalność i przekonania mają pewnien wspólny mianownik - ale żeby to dostrzec, trzeba spojrzeć z szerszej perspektywy, a tej można nabrać tylko podróżując po Azji, Ameryce Południowej, Afryce; no w każdym razie trzeba się wyrwać z Europy.
Otóż okazuje się, że ów doktorant się mylił. Wystarczy znaleźć się w towarzystwie ludzi pochodzących spoza Europy, porozmawiać z nimi, posłuchać, podyskutować - o wszystkim: o historii, religii, kulturze, tradycjach i zwyczajach, archetypach i wzorcach. Oczywiście, lepiej byłoby tego doświadczyć na własnej skórze, ale tak też się da.
Co więcej, to bardzo dziwne uczucie, kiedy człowiek znajduje samego siebie w sytuacji, gdy musi wyjaśnić sprawy, które postrzega jako oczywiste, a które wcale takie nie są dla kogoś z zewnątrz, z innego kręgu kulturowego - i właśnie przekonałam się, że z mojego punktu widzenia wcale nie oznacza to obcokrajowca (czyt. nie-Polaka), ale raczej nie-Europejczyka.
Wniosek: wyjazd do Amsterdamu tak naprawdę nie różniłby się dla mnie od przeprowadzki do Wrocławia albo Torunia - ale musiałam tu przyjechać, żeby się o tym przekonać.
Wniosek z wniosku: wyjazd do Wrocławia albo Torunia nie będzie się specjalnie różnić od wyjazdu do Amsterdamu - więc [jeśli już rozważam cokolwiek innego niż Kraków, to] na przyszłość nie należy się ograniczać.

A pretekstem do tak niesmaowitego wieczoru było, jak i poprzednio, wspólne gotowanie - pierogi z łososiem, szpinakiem i ricottą zrobiły furorę (nieskromnie powiem, że nic w tym dziwnego, bo wyszły przepyszne, mimo że przepis w zasadzie był eksperymentalny i pierwszy raz w życiu takie coś robiłam).
Przy okazji dialog sprzed kilku dni:
S. (ze zdziwieniem i pełnym podziwu uznaniem): Can you make pierogi from scratch?!
K .(ze świętym oburzeniem i niejaką dumą): Of course I can - I'm Polish!
No i utwierdzam się w przekonaniu, że kuchnia włoska jest jedną z moich ulubionych.


--------------------------------
* patrz poprzednie bliskie spotkania z innymi kulturami