Strony

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mieszkanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mieszkanie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 20 sierpnia 2011

Notatki z Polski

Ścieżka dźwiękowa z Anioła w Krakowie ma - poza fantastyczną muzyką Abela Korzeniowskiego (który skomponował też np. świetny podkład do Samotnego Mężczyzny) - takie właśnie kwiatki wycięte z filmowych dialogów.
Komentarz chyba zbędny :] Ale to dlatego, że siedzę chwilowo w Oświęcimiu i staram się wyobrażać sobie, że jestem przykuta do komputera. Jak wreszcie skończę tę pracę (albo ona wykończy mnie - kto wie, co będzie pierwsze) i ruszę w tournée po Polsce, to pewnie mi się odmieni.

Ale za to z zalet tej polskiej rzeczyiwstości:
  • nie musiałam sobie tym razem sama grzywki podcinać // ku pamięci: wsiadanie na rower po wizycie u fryzjera skutkuje fryzurą à la Aniołek Charliego
  • à propos roweru: jeszcze gleby nie zaliczyłam, chociaż przyzwyczajenie się do kontry idzie mi powoli // a bilans ogólny wychodzi na korzyść Holandii tzn. rower mam tu niby lepszy, ale drogi gorsze i kierowcy także :/ chociaż Oświęcim zaskakuje, bo już spore odcinki da się przejechać po ścieżkach rowerowych
  • Oświęcim zaskakuje i pod innymi względami: wybudowała się tu biblioteka z prawdziwego zdarzenia, taka że naprawdę aż miło // 1) szkoda tylko, że zawartość póki co wciąż stara; chociaż byłam pod wrażeniem, kiedy zobaczyłam na półce kilkanaście tomów Świata Dysku - w innych bibliotekach zazwyczaj wszystkie Pratchetty są wypożyczone, nieważne ile kopii by było na stanie; przestałam się dziwić, kiedy skonstatowałam, że te książki stały sobie w dziale dla dzieci - nic dziwnego, że stały, skoro dorośli pewnie nie wpadli na to, żeby ich tam szukać... 2) już chciałam się tam wyprowadzać w ciągu dnia, żeby pracować spokojnie, ale wifi jeszcze nie mają...
  • wiem, że się powtarzam, ale powiem to raz jeszcze: wanna to taki mały luksus, którego człowiek nie docenia na co dzień // mieszkanie w akademikach na dłuższą metę jest męczące - ja nie wiem, jak niektórzy to robią, że po dziesięć lat tam potrafią spędzać
  • kosmetyki o zapachu czekolady powinny być ustawowo zabronione // da się ich używać, ale pod warunkiem że ktoś ma skłonności masochistyczne
  • tradycyjny obiad w postaci ziemniaki+kotlet+surówka, za którym normalnie nie przepadam, kiedy się go jada raz na parę miesięcy, smakuje jakoś lepiej // tak samo zresztą jak polskie piwo, które chwilowo jest miłą odmianą, ale jak zwykle po kilku tygodniach mi się znudzi

sobota, 13 sierpnia 2011

Ciąg przyczynowo-skutkowy, który ściągnął mnie do kraju ojczystego trochę wcześniej niż to miałam w planach

Problem praktyczny od początku był taki, że akademik miałam tylko do początku sierpnia. A ponieważ pracy jeszcze nie skończyłam, to wypadałoby zostać dłużej. Miałam przewaletować u Vidyi, bo ona jako jedna z nielicznych moich znajomych zostaje w Amsterdamie na kolejny rok - wszyscy inny byli co najwyżej na dwa semestry i albo już wrócili do siebie, albo właśnie się zbierają do wyjazdu. Ale Vidya pojechała na praktyki do Francji i okazało się, że wraca dopiero kilka dni po tym, kiedy ja muszę zwolnić pokój. Te kilka dni mogłabym spędzić u Rosena, ale z kolei on sam ma chwilowo zawirowania z mieszkaniem i będzie się przeprowadzał. Szukanie hostelu na kilka dni i przenoszenie się w te i we wte też mi się nie widziało.
Więc w końcu stanęło na tym, że wróciłam - już, teraz, jakby ktoś miał wątpliwości :]

Jeśli przypadkiem uda mi się skończyć tę nieszczęsną magisterkę w terminie, to zrobię sobie jeszcze kilkudniową wycieczkę do Amsterdamu, żeby domknąć wszystkie fomalności, jeśli będzie taka potrzeba.
I może pozwiedzam resztę Europy, bo nie wiem, czy jest kraj, w którym nie mam chwilowo jakichś znajomych, których mogłabym nawiedzić i tak mi się właśnie marzy, żeby sobie zrobić podobny objazd... Chociaż możliwe, że ten plan będzie musiał jeszcze nieco poczekać, bo to jednak jest zwariowany okres ten czas obecny...

Przy okazji szukania środka transportu tak trochę na ostatnią chwilę, znalazłam ciekawą opcję, a mianowicie podwójny lot Norwegianem: Amsterdam → Kopenhaga (tudzież Oslo czy inne Stavanger, w każdym razie gdzieś w Skandynawii, bo stamtąd Norwegianem można się dostać już wszędzie) + Kopenhaga → Kraków.
To tak ku pamięci, jakby się ktoś kiedyś wybierał.

PS
Aaaaaaaaa! Wanna :D
Aaaaaaaaa! Książka :))
Aaaaaaaaa-fe! Kranówka ;)

wtorek, 2 sierpnia 2011

Kolaż A'damowy

Ulotki, blitety do kina (które są tu cholernie drogie, jak wszystko zresztą, ale warto), karty wstępu do muzeów, menu hinduskiej restauracji (naprawdę polubiłam indyjską kuchnię, chociaż trochę za tłusta), wielkanocna pocztówka świąteczna (od dziewczyn z Kopenhagi/Warszawy), bilet nocny i 24-godzinny (bo seanse filmowe bywały późno), bilety kolejowe (nie wszystkie wycieczki były w zasięgu roweru), bilet na prom rzeczny (Amsterdam, jak na te ogromne ilości wody, ma zadziwiająco mało przepraw mostowych), podkładka z piwa (jakby ktoś się kiedyś wybierał na piwo: Molly Malone's to całkiem fajny pub irlandzki), opakowanie po ulicznym stroopwaflu (mniam!), notatka od koleżanki zostawiona na drzwiach (kiedy to moje oficjalne papiery z gminy przyszły na zły adres) itp. itd. - czyli ostatnie pół roku w Amsterdamie udokumentowane w postaci kolażu ściennego.
Nie ma to jak wymyślać sposoby na udomowienie pokoju w akademiku - w zwykłym mieszkaniu podobne zadanie jest o wiele mniej ciekawe, bo nie tak ambitne.


Miałam dziś inspekcję pokoju. Sprawdzali, czy zapowiada się, że zostawię go w stanie używalności, czy też nie bardzo. W związku z czym doszłam do wniosku, że to chyba odpowiednia pora, żeby mój kolaż zakończył już żywot. Zwłaszcza że małe szanse, żeby się miał jeszcze o jakiś interesujący obiekt powiększyć. Trzeba go więc było udokumentować przed egzekucją.

środa, 29 września 2010

Uroki akademika. Odcinek specjalny: A'dam

Średnio tak raz w tygodniu jest impreza. W ostatnim tygodniu były dwie.
Najczęściej w weekendy. W ostatnim tygodniu jedna w weekend, druga w środku tygodnia.
Zazwyczaj pod hasłem korytarz na [0-8] piętrze. W ostatnim tygodniu ta weekendowa była dwa piętra nade mną, ale ta druga pod moimi drzwiami.
Przeważnie na drugi dzień jest bałagan, ale umiarkowany i długo nie trwa, zanim sprawcy zostaną zagonieni do sprzątania. W tym tygodniu bałagan umiarkowany bynajmniej nie był, a ślady imprezy można było śledzić przez wszystkie piętra.

Atrakcje dodatkowe: woda wylewająca w łazience. Rano zastaliśmy tam małą powódź, po południu było już naprawione. Ale następnego dnia to samo. Na dodatek akurat teraz zawieszony został na cały miesiąc serwis telefoniczny, więc za bardzo nie wiemy, do kogo dzwonić i gdzie zgłaszać problemy.
Wkurzyłyśmy się z Katją i zrobiłyśmy porządek w kuchni: wszelkie niepozmywane (od tygodnia albo i lepiej) garnki wylądowały w worku z adnotacją, że jeśli sytuacja się powtórzy, to następnym razem trafią prosto do kosza. Niestety jest parę osób na piętrze, dla których to jest pierwszy raz, kiedy mieszkają sami i chyba się jeszcze nie nauczyli zasad współżycia z innymi ludźmi. Pierwszy etap szkolenia, czyli grzeczna pogadanka w kuchni, którą kiedyś przeprowadziła Juliana, dała jakieś rezultaty, ale jeszcze nie do końca, więc tym razem przyszła pora na bardziej zdecydowane kroki.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

A new home

Podróż

Podróż jak podróż, taka sobie. Trochę długa i z przesiadką w Słubicach. Poza tym wolę pociągi niż autobusy, ale cóż. Chyba nawet się wyspałam.
Zazwyczaj jeździłam napierw na zachód, a potem na północ - tym razem było odwrotnie, dzięki czemu miałam okazję pooglądać trochę Polski. Pamiętam, kiedy pierwszy (i na razie jedyny) raz jechałam na Mazury: siedziałam z nosem przyklejonym do szyby i patrzyłam, jak te wszystkie znienawidzone pojęcia z lekcji geografii - moreny, sandry i inne drumliny - nagle się materializują, nabierając wreszcie jakiegoś realnego znaczenia. Z drogą do Holandii jest podobnie, chociaż nie tak malowniczo: krajobraz robi się coraz bardziej płaski, jest coraz większa widoczność, zaczynają się pojawiać wiatraki. Pogoda niestety także w sposób ciągły przeszła od polskiego lata do holenderskiej mieszanki wiatru i deszczu.
Z dworca głównego jeździ metro - najlepszy środek transportu do Amstelveen; ze stacji do kampusu jest tylko parę minut. Pierwsze zdziwienie: nie ma już stripenkaart, czyli takich czasowych biletów wieloprzejazdowych, gdzie kasowało się odpowiednią ilość w zależności od tego, jak daleko się jechało - czymś to zastąpili i muszę rozgryźć, jak ten system teraz działa, żeby nie przepłacać za bilety. Panika w metrze, kiedy okazało się, że nazwy stacji nie są wyświetlane, a tylko je słychać - ale na szczęście to nie duński: w Kopenhadze bez napisów by się nie obeszło, bo każda wypowiadana nazwa dla obcokrajowca mogła oznaczać dowolną stację na trasie; z holenderskim łatwo poszło.

Przywitanie

Odetchnęłam, kiedy wysiadłam z metra i już na stacji zobaczyłam przywieszoną strzałkę kierującą mnie do punktu przyjęć, który mieścił się z centrum sportowym. Przy wejściu jakieś studentki wieszały jeszcze w ramach dekoracji balony. W życiu nie widziałam tak dobrej organizacji! Dostałam rozpiskę co i gdzie po kolei mam załatwić, zostałam zaprowadzona do pierwszego stanowiska, gdzie wręczono mi teczkę z wszelkimi formularzami, dokumentami, ulotkami itp. Powiedzieli, co zrobić i odesłali dalej. Przewidująco zorganizowali przechowalnię bagażu, żebyśmy się tam nie musieli plątać z tymi walizkami. Wypełniając podanie o BSN (tutejszy PESEL czy NIP, czy jak go tam zwał), zauważyłam pierwszych Polaków - para naprzeciwko mnie - ale już szli dalej i nie miałam siły ich zaczepiać. W ciągu niespełna godziny podpisałam umowę wynajmu, dostałam klucze, zerejestrowałam się urzędzie miasta (ściągnęli urzędników na uniwersytet, żeby studenci nie musieli tam chodzić), zostałam członkiem tutejszego ESN - po prostu zrobili wszystko, co tylko było można, żeby ułatwić nam start i zminimalizować czas potrzebny na załatwienie wszystkich początkowych formalności. Ja myślałam, że Duńczycy byli dobrze zorganizowani, ale po tym pierwszym dniu jestem naprawdę pod wrażeniem.
W efekcie co prawda musiałam przyswoić w dość krótkim czasie jakąś niewybrażalną ilość informacji i pewnie do jutra połowę zapomnę.

Mieszkanie

Wchodząc do akademika (to raczej guesthouse, ale jak zwał, tak zwał), spotkałam kolejnych dwóch Polaków, a kiedy poszłam załatwić internet, zaczepiła mnie dziewczyna, też Polka, która będzie studiować ze mną na wydziale (ale fizykę).
Mam pokoik dla siebie; nieduży, ale jest wszystko, czego trzeba (a nawet więcej tzn. telewizor); z widokiem na plac budowy, ale za to od wschodu. Kuchnia naprzeciwko, łazienka trochę dalej (w pokoju jest tylko umywalka). Ogólnie to chyba na Bydgoskiej D było sympatyczniej, chociaż tu mieszkam sama i wyposażenie jest kompletniejsze.
Obok mieszka sympatyczna Włoszka, bardzo towarzyska - od razu mnie zagadała, kiedy zobaczyła, że wchodzę do pokoju obok niej.
A niedaleko jest lotnisko, co oczywiście doskonale słychać. Ale wiem, że po tygodniu przestanę zauważać, jak kiedy mieszkałam przy Opolskiej, chociaż tutaj latają niżej i przyzwyczajenie się może być trudniejsze.

Wieczór

Anna-Chiara (moja sąsiadka, Włoszka), Lisa (Finlandia), Rosen (z Bułgarii) - wszyscy mieszkają ze mną na piętrze i umówiliśmy się na wspólne wyjście do Café Uilenstede, gdzie ESN zorganizował wieczór dla studentów międzynarodowych. W końcu wylądowaliśmy w szóstkę, bo dołączyły jeszcze dwie Niemki: Alice i Stephanie. Co ciekawe, każde z nas jest na innym etapie studiów i realizuje inny program, będąc tutaj.
A więc towarzyski bilans pierwszego wieczoru jak najbardziej dodatni.

Podsumowanie

Mieszkam na kampusie, ale na takim prawdziwym kampusie - jest tu wszystko: akademiki i mieszkania studenckie, budynki uniwersyteckie, centrum sportowe, kawiarnie, puby, sklepy i wszelkie inne organizacje. Nie to, co nasz kampus, czyli kilka wydziałów pośrodku niczego; raczej coś w rodzaju miasteczka studenckiego AGH.
W zasadzie to jest Amstelveen, które chyba jest osobną gminą (burmistrz nawet mnie witał i zagadywał, jak wypełniałam podania) - w każdym bądź razie jest to jakaś trzecia strefa Amsterdamu, ale dotarcie metrem do centrum zajmuje około 15 minut.

Zapowiada się fajnie.

sobota, 17 lipca 2010

Uroki akademika

  • Łazienka po drugiej stronie korytarza. (I wcale nie denerwuje mnie to, że w pokoju nie mam łazienki - ale to, że jest PO DRUGIEJ STRONIE KORYTARZA).
  • Współlokatorka, którą budzi trzykrotne dzwonienie telefonu. (Na poczatku myślałam, że to budzik, bo dzwoniło i dzwoniło, i dzwoniło ale któregoś razu po pół godzinie odebrała i zaczęła z tym budzikiem rozmawiać i zapewniać go, że zaraz wstanie - i tak co rano).
  • Lodówki brak. (Na jakiejś tablicy wisiała lista sprzętów wspólnych, z których można korzystać i stało tam, że na bloku C lodówka jest w pokoju 212 - czyli dokładnie u mnie, z czego wnioskuję, że ta lista się zdezaktualizowała).
  • Administrator sieci: Odciąłęm was od internetu, dziewczyny, bo wasz pokój wywala mi sieć we wszystkich akademikach. Proszę wymienić wszystkie kable, switch i przeinstalować komputery, to może podepnę was z powrotem.
  • Atrakcje dodatkowe:
    (Zawsze mnie bawią te pudła, jak koło nich przechodzę).
  • Niespodzianki np. w postaci dziury na suficie:
    (Wniosek: lepiej się nie szwendać i nie zaglądać w zakamarki).
  • Pasikoniki wskakujące przez otwarte okno do pokoju na drugim piętrze.
  • Ładne widoki dopadające znienacka:
  • No i zawsze jest od kogo pożyczyć zapałki/cukier/..., z kim zamówić pizzę itp.

piątek, 9 lipca 2010

Lipiec 2010

Miejsce akcji:
Do południa: akademik UJ. Konkretniej: pokój 3-osobowy, II piętro, blok C (przekwaterowanie z bloku D, gdzie miałam pokój 2-osobowy, tak o połowę większy niż teraz, z własną łazienką i kuchnią, w której dało się coś upiec i ugotować).
Po południu i wieczorami: Kraków.

Czas:
Wakacje: lipiec 2010.

Osoby:
Współlokatorka nr 1 = A. Współlokatorka nr 2 = P. Ja = K. I inni



Współlokatorka nr 1

  • chodzi spać dwie godziny po mnie
  • wstaje mniej więcej wtedy, kiedy ja
  • pali; ale rzadko i tylko na korytarzu
  • biega, ale sporadycznie i jeszcze nie miałyśmy okazji wspólnie się pomęczyć
  • studiuje informację naukową i bibliotekoznawstwo, robi praktykę w BJ
  • jest sympatyczna, ma wielu znajomych w akademiku (czego owocem na przykład obcy chłopak robiący mi wymówki, że o 9 rano jeszcze leżę w łóżku - w moim własnym łóżku, w moim własnym pokoju, wtf?!)
  • ma wiecznie rozgrzebane łóżko, a na nim ciuchy, kosmetyki itd.

Współlokatorka nr 2

  • chodzi spać dwie godziny przede mną
  • wstaje mniej więcej wtedy, kiedy ja
  • nie mam pojęcia, czy pali - mieszkam z nią od tygodnia, a widziałyśmy się łącznie może przez 15 minut
  • nie mam pojęcia, czy biega albo coś w tym stylu - jw.
  • nie mam pojęcia, co studiuje i co teraz robi w Krakowie - jw.
  • wydaje się być sympatyczna, ale tak naprawdę jeszcze nie miałam okazji sprawdzić - jw.
  • ma grzecznie zaścielone łóżko, a na nim książkę niezałożoną zakładką


Ogólnie w porządku, praktycznie dalej mieszkam sama, bo dziewczyny wychodzą rano do pracy, ja w tym czasie coś tam sobie klepię, a jak one wracają, to ja wychodzę albo one znowu gdzieś znikają i w zasadzie w tym naszym 3-osobowym pokoju ciężko jest o dowolnej porze spotkać więcej niż jedną lokatorkę.

Widok z okna w kuchni (kościół na Miasteczku Studenckim, Biprostal itd.):

Atrakcje:

  • kino w dużych ilościach; głównie nadrabianie zaległości, bo letnie przeglądy filmowe mają to do siebie, że choć sa powtórkami dobrych filmów, to jednak są powtórkami; chwilowo jednak ani trochę mi to nie przeszkadza, bo wciąż mam co nadrabiać
  • zwiedzanie Krakowa; już rozpoczęte, chociaż do następnych wypadów trzeba się będzie lepiej przygotować
  • spotkania ze znajomymi przy obiedzie/deserze/piwie
  • samotne spacerki tu i ówdzie; czasem z aparatem i/lub z książką; z przystankami w różnych dziwnych miejscach
  • załatwianie formalności wszelakich i zamartwianie się nimi, a także związane z tym wypady na wydział w poszukiwaniu ważnych person 

Widok z bulwaru Czerwińskiego:

wtorek, 29 czerwca 2010

Ratunku, przeprowadzka!

Wakacyjne przekwaterowanie w akademiku. Pani z administracji przychodzi, moim przyszłym kluczem otwiera drzwi do mojego przyszłego, rzekomo pustego pokoju, wchodzimy do środka - i widzimy zasłane łóżka, zastawione półki, no i ogólnie stuprocentowo zamieszkany pokój, chociaż akurat w danej chwili bez lokatorów. W dodatku zamieszkany przez facetów, bo na szafce wypatrzyłam męską piankę do golenia. Wracamy do administracji i tam po paru minutach dyskusji, pytań i niedowierzania wyjaśnia się, że w moim pokoju mieszkają jacyś muzycy i dopiero jutro się wyprowadzą. Rewelacja.
Dzień jak co dzień, nie ma co. I tylko sobie wspominam, jaki to był miły i spokojny semestr...

A propos przeprowadzek: niestety muszę sobie sama znaleźć mieszkanie w Amsterdamie, przez uczelnię się nie udało.

A propos Amsterdamu: 17 października jest tam maraton...

Natomiast udało mi się dziś usłyszeć nową fontannę na placu Szczepańskim. A w nocy udało mi się ją nawet obejrzeć. Teraz trzeba tak pokombinować, żeby te wrażenia ze sobą zestawić w jednym czasie.
Nawiasem mówiąc, fontanna zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie; jest elegancka i nowoczesna, a przy tym stylizowana na klasyczną włoską. Po fali krytyki i niepochlebnych opiniach spodziewałam się nie wiadomo jakiego paskudztwa i kiczu. A tu wręcz przeciwnie.

Zasłyszane/wyczytane:
  • Kot może pływać pieskiem. // w audycji radiowej
  • A to w Olsztynie nie ma obwarzanków?
    Nooo, niby są... ale jakieś inne... // studentki gdzieś na Gołębiej
  • O, mucha! Nawet mucha Trójki słucha! // Niedźwiedź, LP3
  • Dziekan: Czy ktoś ma jakieś uwagi do protokołu z poprzedniej Rady?
    Głos z sali: Gruby był! // RW (w ogóle dużo było kwiatków na ostatniej Radzie Wydziału; i jeszcze komentarze siędzącego za mną Pana Romana - bezcenne :D)
  • Największym wrogiem biblioteki jest pilny student. // Eco
  • Nie ma czegoś bardziej wprowadzającego w błąd niż drobny druczek na umowie zawieranej z własnym losem.

niedziela, 30 maja 2010

Maj się kończy...

Ktoś, kto pozwala sobie na organizowanie głośnych imprez plenerowych w bezpośrednim sąsiedztwie akademika i zaczyna te imprezy w sobotni poranek - godzina ósma - chyba nie jest świadom zagrożenia i fali przekleństw, które najprawdopodobniej ściąga sobie na głowę... Sama byłabym, delikatnie mówiąc, zła, gdyby nie fakt, że akurat wstałam jeszcze wcześniej.

Wiosna uderza mi ostatnio do głowy i to pomimo zgoła niewiosennej pogody. Wstaję skoro świt, chodzę z głową w chmurach i jestem w stanie permanentnego zakochania we wszystkim i wszystkich. W związku z czym popełniam głupotę za głupotą i odważam się na wyskoki, o które sama bym siebie nie podejrzewała. Może w końcu mi przejdzie. Ale w zasadzie mam nadzieję, że nie. Bo jednak gdy czegoś brak, to w tym stanie łatwiej to przegapić.

wtorek, 11 maja 2010

Juve

Z cyklu Zasłyszane:
  • Jak się stusuje antykoncepcję po tytułem Jak bardzo mocno nie będę chciała, to nie zajdę, to się potem trzeba liczyć z konsekwencjami // pani z siedzenia obok na koncercie Basi
  • Otwarte piwo gwarantem sukcesu zawodowego! // studenci AGH na balkonie akademika
  • My się nie chcemy bić, my się chcemy całować! // Happysad, koncert juwenaliowy
  • Nie ma brzydkich kobiet - są tylko takie, które nie wiedzą, że są ładne. // przypadkowy blog
  • Pieniądze szczęścia nie dają, robią to dopiero zakupy. // jw.
Atrakcje juwenaliowe mam zaliczone, czyli np. koncert Myslovitz (a przy okazji właśnie Happysad) albo pierwszą improwizowaną imprezę w moim własnym pokoju w akademiku; nawet na korowód juwenaliowy się załapałam - przypadkiem, bo przypadkiem i tylko na chwilę, ale się liczy.

Z koncertu Basi:

Ale wykonanie na żywo lepsze, takie bardziej latynoamerykańskie, z chórkiem dwóch bliźniaczek z Mauritiusa i międzynadorowym i międzykontynentalnym zespołem muzyków. Rewelacja - coś jak Sjesta albo inne nietypowe audycje Trójkowe, tylko na żywo.

piątek, 19 lutego 2010

Stare kąty

Biega się fatalnie przez tę odwilż. Deszcz mi nie przeszkadza w ogóle, przyzwycziłam się w Kopenhadze. Przeszkadza mi natomiast to, co zalega na chodnikach i ścieżkach, czyli na wpół stopione tony śniegu, kałuże i lodowo-śniegowo-wodna breja. Grrr.

Okazało się, że wcale nie tak trudno zrobić pranie w akademiku. Moje wspomnienia z Nawojki sugerowały, że to może stanowić niejakie wyzwanie, ale obyło się bez kolejek i w ogóle żadnych trudności. Minus jest taki, że jak się wstawi pranie i nagle coś wypadnie (np. telefon od eM. czy spotkanie aktualne), to nie można go zostawić w pralce z założeniem, że powiesi się wieczorem...

Obiad w Dyni, deser w Gruzińskim Chaczapuri, piwo (soczek) w Starym Porcie - wieki tam nie byłam. Miło było odwiedzić stare kąty ze starymi znajomymi. Bardzo miło.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Ufff

Hmmm, cały ostatni miesiąc spędziłam na pakowaniu, rozpakowywaniu, przepakowywaniu i ponownym pakowaniu, a potem jeszcze przewożeniu spakowanych rzeczy z miejsca na miejsce. No i mam już tego dość. Ale zapowiada się, że wreszcie się to kończy, bo już większość potrzebnych rzeczy zwiozłam do Krakowa (na własnych plecach!).
Przy okazji naszły mnie refleksje, że życie erasmusowe uświadomiło mi kolejną prawdę: ja naprawdę nie potrzebuję wiele i bez wielu rzeczy jestem się w stanie obyć i nawet o nich nie pamiętem, nie brakuje mi ich. Oczywiście w akademiku sytuacja jest trochę inna (przynajmniej w polskim akademiku), bo jednak lodówka czy czajnik to by się przydały - to na szczęście mam, bo współlokatorka posiada.

No bo właśnie: wreszcie udało mi się poznać moją nową współlokatorkę! Od półtora tygodnia skutecznie się mijałyśmy: kiedy ja przyjeżdżałam, to ona akurat zdążyła wyjechać i vice versa. Ale dziś ją poznałam i mogę powiedzieć: ufff! Bardzo miła, sympatyczna, rozsądna dziewczyna - a przynajmniej takie sprawia pierwsze wrażenie i mam nadzieję, że drugie i trzecie będzie takie samo. Ona na mój widok chyba też się ucieszyła, bo poprzednia lokatorka (notabene, matematyczka) trochę się jej dała we znaki i obawiała się, na kogo tym razem trafi.

Internet też wreszcie mam, więc cywilizacja jak się patrzy :)

I przypomniałam sobie, jak się zakłada baletki do tańców irlandzkich. Powrót na grupę początkującą to był chyba dobry pomysł, bo jednak przerwa zrobiła swoje...

niedziela, 7 lutego 2010

+/-

Obudziło mnie słońce. Właśnie odkrywam, że są miejsca na ziemi, gdzie o 8 rano jest już jasno, słonecznie, pięknie, a o 4 po południu jeszcze nadal trwa dzień! Niesamowite!

Odkywam też na nowo zalety i wady miszkania w akademiku. (Na nowo, bo kiedyś, dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach mieszkałam już w domu studenckim, konkretnie w Nawojce).
Zalety:
  • lokalizacja - akademiki ujotowskie są w centrum, wszędzie stąd blisko, w szczególności na wydział
  • ciepło - nigdy, ale to nigdy nie jest zimno, a czasem nawet w ogóle nie trzeba odkręcać kaloryfera, wystarczy, że sąsiedzi grzeją
  • dużo ciekawych obcych ludzi
Wady:
  • dużo obcych ludzi
  • szkło - na korytarzach, zwłaszcza po weekendzie, więc trzeba uważać, jak się chodzi; gdzieniegdzie resztki rozlanego piwa i mleka(?); słoiczki z petami na schodach
  • głośno - nie jakoś bardzo, po prostu zawsze ktoś jest na korytarzu i rozmawia, a ja na dodatek mam kuchnię obok i jak ktoś coś tam gotuje/zmywa, to też słychać
  • pranie - jeszcze nie testowałam, jak to tu wygląda, ale zazwyczaj ciężko dostać się do pralki
Jeszcze nie wiem, do której kategorii będzie należało zaliczyć moją współlokatorkę; na razie chyba do pierwszej, bo cały czas jej nie ma, więc póki co mieszkam sama :)

piątek, 5 lutego 2010

U siebie

No wreszcie jestem w Krakowie, wreszcie na stałe i wreszcie czuję się jak u siebie!

W dodatku mieszkam w akademiku! Kwaterowanie poszło sprawnie i miło; to tylko we wrześniu jest jak na polu bitwy, kolejki, nerwy, zgubione skierowania itd. A teraz panie w administracji sobie siedzą i plotkują i nawet chyba są zadowolone, kiedy ktoś przychodzi i jakoś urozmaici im ten dzień.

Dostałam potrzebny ekwipunek (kołdra, koc, lampka, pościel itp.) od bardzo sympatycznego pana z magazynu, klucze (zgubienie których kosztować mnie może ponad 160zł, więc będę ich oczywiście baaardzo pilnować) oraz kartę mieszkańca od pani w administracji. Pani była niezwykle miła i pomocna, ale jeśli się nie mylę, to to dokładnie ta sama kobieta, od której dostałam w zeszłym roku straszny opieprz, gdy przeze mnie skierowania dla pierwszego roku nie dotarły na czas do akademika.

Pokój na czwartym piętrze, w samym końcu korytarza, więc trochę chodzenia. Ale za to zaraz obok pokoju jest kuchnia, co jest jednocześnie zaletą i wadą: zaletą - bo blisko do gotowania, nie trzeba będzie nigdzie biegać i przypilnować łatwiej; wadą - bo inni też będą w te okolice gromadnie przychodzić. Pokój taki w sam raz na dwie osoby, nie za duży, ale też nie jakaś mała klitka. Miesca w szafach jest sporo, tylko oczywiście problem jest taki, że do połowy szafek nie mogę dosięgnąć.
Tylko internetu mi brakuje do szczęścia, ale nie zapowiada się, żeby coś się w tym kierunku szybko zmieniło, bo pan odpowiedzialny za te sprawy chwilowo jest na urlopie.

Współlokatorki nie zastałam - nie wiem, czy tylko gdzieś wyszła, czy wyjechała na weekend, czy może skończyła już sesję i w ogóle jej nie będzie do końca ferii... Sądząc po notatkach leżących na stoliku (coś o rozwoju człowieka) to obstawiałabym, że studiuje psychologię, antropologię, biologię lub coś w tym kierunku. Chyba jest blondynką, bo można trafić gdzieniegdzie na jakieś pałętające się pojedyncze jasne włosy. Trochę przeraża mnie zestaw co najmniej dziesięciu torebek wszelkich kształtów, kolorów i rozmiarów, wiszacy nad jej łóżkiem. No i zostawiła kaloryfer odkręcony na maksimum; było strasznie duszno i gorąco. Zobaczymy.

Oprócz kwaterowania, wiele innych spraw musiałam dziś załatwić. Na przykład przejść się do Collegium Novum odebrać mundurek ujotowy, w którym będę reklamować naszą Alma Mater na targach edukacyjnych w Rzeszowie. Oczywiście - jak zwykle! - ciuchów w rozmiarze S było za mało. Skompletowałam więc zestaw składający się z koszulki (rozmiar S), koszuli (rozmiar M), polara (rozmiar L) i apaszki (rozmiar uniwersalny). Tak jest co roku na każdej imprezie typu Dni Otwarte, Festiwal Nauki itd. Dlaczego oraganizatorzy nie mogą się wreszcie nauczyć, żebym odwrócić proporcje zamawianych rozmiarów?!?

Wieczorem byłam w kinie na Avatarze. Nie zaszczycę tego wydarzenia kometarzem.

A więc jestem już w Krakowie, korzystam z jego uroków i atrakcji, nadrabiam zaległości i mieszkam sobie w akademiku z jakąś blond niewiadomą...