W dodatku uświadomiłam sobie, że teraz, po powrocie z Erasmusa, nabrał dla mnie nowego znaczenia. Przypomniał mi, że były takie chwile i dni, kiedy czułam się zagubiona, sama, obca w zupełnie obcym, nieznanym i niezrozumiałym świecie; kiedy nie było obok nikogo, z kim można by porozmawiać, wygadać się, pośmiać albo wypłakać w rękaw, wypytać albo, najlepiej, po prostu pomilczeć. Ale na szczęście moje nastroje zmieniają się jak duńska pogoda: kiedy jest pochmurnie, to wydaje się, że zawsze będzie zimno i ciemno, ale następnego dnia już świeci słońce i jest pięknie, złociście, świetliście...
Co dziwne, teraz zdarza mi się czuć podobnie nieswojo w Polsce. Ledwo wróciłam, a już myślę, gdzie by tu wyjechać, dokąd uciec, jakie kraje odwiedzić, gdzie poznać nowych ludzi, nowe zwyczaje, zobaczyć nowe miejsca.
No i tęsknię. Tęsknię i brakuje mi:
- gotowania w kantynie studenckiej na DIKU - wymagającego sporej inwencji i pomysłowości, aby zadowolić wszystkich znajomych, włącznie z wegetarianami
- naszych erasmusowych 'pancake parties' - bo jakoś tak wyszło, że zwykłe naleśniki zapewniały nam zawsze najlepsza zabawę
- wspólnego oglądania filmów podczas 'girls nights', towarzyszących tym wieczorom rozmów i śmiechów
- Blagards Apotek - tego miejsca samego w sobie, jego atmosfery, wspaniałego jazzu, muzyków, pana rysownika
- piwa - dobrego, przepysznego piwa, miliona gatunków piwa
- morza - zarówno plaży (zaledwie kilka stacji metra od centrum!) jak i kanałów; bo Bałtyk po drugiej stronie wydaje się być bardziej błękitny
- Uniwersytetu w Kopenhadze - zajęć, profesorów, innych studentów, dobrej organizacji
- rowerzystów próbujących rozjechać mnie na każdym skrzyżowaniu
- biegaczy i całej atmosfery biegania, tego że w środku nocy można iść biegać, niezależnie od pogody, i ludzie tylko uśmiechną się na taki widok, a nie będa pukać się w głowę
- jeziorek i parków w centrum Kopenhagi, miejsc spacerów kopenhażan i turystów
- dobrze zorganizowanego transportu publicznego
- nieobliczalnej i nieprzewidywalną duńskej pogody, która jednak potrafi zaskakiwać i upiększyć dzień w najbardziej nieoczekiwanym momencie
- przemiłych, choć podchodzących z rezerwą do obcych, Duńczyków, a nawet ich Dziwactw
- Danii - choc wcale nie zdążyłam jej dobrze poznać
- ale najbardziej brakuje mi wspaniałych ludzi, których tam poznałam i pokochałam:
- Simone - wiecznie uśmiechniętej, energicznej studentki geologii, która wyznawała zasadę, że im więcej zajęć sobie znajdzie, tym lepiej wszystko zaplanuje i znajdzie czas
- Mii - przemiłej, troskliwej absolwentki filozofii, która w każdej sytuacji potrafiła znaleźć jasne strony i stanowiła idealną przeciwwagę dla naszego ścisłego towarzystwa
- Christoffa - także filozofa, pasjonata astronomii i wszystkiego, co nowe i interesujące
- Weroniki - radosnej i rogadanej waszawianki z obozu wroga, która skutecznie zastępowała mi eM.
- i wielu innych...
Między słowamijest całkiem udanym przekładem - niedosłownym, i dobrze, bo dosłowny brzmiałby chyba trochę sztucznie; ale oddaje sens filmu.