Strony

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Blågårds. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Blågårds. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 14 lutego 2010

Lost in Translation

Obejrzałam ten film już po raz któryś i kolejny raz się nim zachwyciłam.
W dodatku uświadomiłam sobie, że teraz, po powrocie z Erasmusa, nabrał dla mnie nowego znaczenia. Przypomniał mi, że były takie chwile i dni, kiedy czułam się zagubiona, sama, obca w zupełnie obcym, nieznanym i niezrozumiałym świecie; kiedy nie było obok nikogo, z kim można by porozmawiać, wygadać się, pośmiać albo wypłakać w rękaw, wypytać albo, najlepiej, po prostu pomilczeć. Ale na szczęście moje nastroje zmieniają się jak duńska pogoda: kiedy jest pochmurnie, to wydaje się, że zawsze będzie zimno i ciemno, ale następnego dnia już świeci słońce i jest pięknie, złociście, świetliście...
Co dziwne, teraz zdarza mi się czuć podobnie nieswojo w Polsce. Ledwo wróciłam, a już myślę, gdzie by tu wyjechać, dokąd uciec, jakie kraje odwiedzić, gdzie poznać nowych ludzi, nowe zwyczaje, zobaczyć nowe miejsca.

No i tęsknię. Tęsknię i brakuje mi:
  • gotowania w kantynie studenckiej na DIKU - wymagającego sporej inwencji i pomysłowości, aby zadowolić wszystkich znajomych, włącznie z wegetarianami
  • naszych erasmusowych 'pancake parties' - bo jakoś tak wyszło, że zwykłe naleśniki zapewniały nam zawsze najlepsza zabawę
  • wspólnego oglądania filmów podczas 'girls nights', towarzyszących tym wieczorom rozmów i śmiechów
  • Blagards Apotek - tego miejsca samego w sobie, jego atmosfery, wspaniałego jazzu, muzyków, pana rysownika
  • piwa - dobrego, przepysznego piwa, miliona gatunków piwa
  • morza - zarówno plaży (zaledwie kilka stacji metra od centrum!) jak i kanałów; bo Bałtyk po drugiej stronie wydaje się być bardziej błękitny
  • Uniwersytetu w Kopenhadze - zajęć, profesorów, innych studentów, dobrej organizacji
  • rowerzystów próbujących rozjechać mnie na każdym skrzyżowaniu
  • biegaczy i całej atmosfery biegania, tego że w środku nocy można iść biegać, niezależnie od pogody, i ludzie tylko uśmiechną się na taki widok, a nie będa pukać się w głowę
  • jeziorek i parków w centrum Kopenhagi, miejsc spacerów kopenhażan i turystów
  • dobrze zorganizowanego transportu publicznego
  • nieobliczalnej i nieprzewidywalną duńskej pogody, która jednak potrafi zaskakiwać i upiększyć dzień w najbardziej nieoczekiwanym momencie
  • przemiłych, choć podchodzących z rezerwą do obcych, Duńczyków, a nawet ich Dziwactw
  • Danii - choc wcale nie zdążyłam jej dobrze poznać
  • ale najbardziej brakuje mi wspaniałych ludzi, których tam poznałam i pokochałam:
    • Simone - wiecznie uśmiechniętej, energicznej studentki geologii, która wyznawała zasadę, że im więcej zajęć sobie znajdzie, tym lepiej wszystko zaplanuje i znajdzie czas
    • Mii - przemiłej, troskliwej absolwentki filozofii, która w każdej sytuacji potrafiła znaleźć jasne strony i stanowiła idealną przeciwwagę dla naszego ścisłego towarzystwa
    • Christoffa - także filozofa, pasjonata astronomii i wszystkiego, co nowe i interesujące
    • Weroniki - radosnej i rogadanej waszawianki z obozu wroga, która skutecznie zastępowała mi eM.
    • i wielu innych...
A wracając jeszcze do filmu i dziwnych, nieudanych tłumaczeń tytułów, to Między słowami jest całkiem udanym przekładem - niedosłownym, i dobrze, bo dosłowny brzmiałby chyba trochę sztucznie; ale oddaje sens filmu.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Last Monday Live Jazz Session

Taki rzut oka na to, jak wyglądały moje poniedziałki przez ostatnie pół roku:

Monday Live Jazz Session at Café Blågårds Apotek in Copenhagen, Denmark. from karolinanatalia on Vimeo.

Fajnie prawda?
Ostatnio myślałam, że zestaw saksofon + bas + perkusja + pianino jest moim ulubionym, ale po dzisiejszym występie gitarzysty chyba muszę zrewidować swoje poglądy...
Jeśli kiedyś jeszcze wpadnę do Kopenhagi, chociażby na weekend, to na pewno zahaczę o Blågårds. A mamy taki plan z Weroniką, żeby przylecieć tu na długi weekend majowy. Zobaczymy, może się uda.

Zimowe szaleństwo trwa w najlepsze. Dziś na spacerze widziałam nawet jakichś zapaleńców, którzy grali w hokeja.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Monday Live Jazz Session

Czuję się nieswojo, bo biegania dziś nie było. Nie żebym nie chciała. Ale wszystkie poradniki mówią, że odpocznek jest równie ważny jak terning i zalecają dzień przerwy po dłuższym dystansie, żeby dać organizamowi odpocząć i zregenerować ewentualne mikrouszkodzenia. I że nawet jak się chce, to nie wolno się przemęczać, bo to wcale na dobre nie wyjdzie na dłuższą metę, tylko raczej przyzwyczai do wzmożonego wysiłku krótkotrwałego i treningu siłowego, a nie o to chodzi (no w maratonie chodzi właśnie o coś wręcz przeciwnego).

Ech, dziś był mój przedostatni wieczór w Blågårds Apotek. Za tydzień ten ostatni i potem koniec. Strasznie będę tęsknić za tym miejscem. Przytulna knajpka, dzięki której polubiłam poniedziałki: dobre piwo, świetna muzyka, fajni ludzie:
  • Pan Rysownik, który co tydzień szkicuje muzyków białymi flamastrami (zdarza mu się też używać kolorowych, ale rzadziej) na czarnym papierze; który dziwnym zbiegiem okoliczności często siada ze mną przy jednym stoliku, więc mogę go do woli obserwować przy pracy.
  • Paul, mój nauczyciel angielskiego, który czasem przysiada się do swoich studentów i wciąga w dyskusje. To on właśnie polecił nam ten lokal.
  • Muzycy. Saksofonista, zawsze ten sam, zawsze przewodniczacy reszcie. Basiści, pianiści, gitarzyści, perkusiści - zmieniający się kilka razy w ciągu jednego wieczoru, ale na dłuższą metę także ci sami, rozpoznawalni.
  • Klienci. Ci stali, których już pozanję i którzy poznają mnie. I ci nowi, zdziwieni i pytający, czy na jazz session można się tu załapać codziennie.

Razem ze Smokiem Wawelskim będziemy tęsknić:

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Monday Live Jazz Session

Nadrabianie straconych kilometrów. Bo znowu jestem w kraju, gdzie jak ktoś ma ochotę pobiegać o dowolnej porze dnia czy nocy, to po prostu wychodzi na ulicę i ludzie nie gapią się na niego jak na kosmitę. Z czego oczywiście bardzo się cieszę, bo to motywujące niezmiernie jest.
Więc oczywiście poszłam biegać, o zachodzie słońca akurat (przypominam, że to wcale nie znaczy, że późno, bo ja na dalekiej północy obecnie przebywam ;). Jeziorka nadal zamarznięte i nawet jakieś dziewczyny na łyżwach tam jeździły, saneczkowiczów też mijałam.
Łatwo nie było, bo w Polsce tylko sporadycznie mi bieganie wychodziło, więc się odzwyczaiłam. Ale cóż, ani czasu (dwudniowe wycieczki do Krakowa), ani warunków (zasypane ścieżki) nie było. Tutaj też zresztą nie najlepiej, bo momentami zaspy piaskowo-śnieżne się potworzyły i biega się jak po plaży - niby to zdrowsze dla stawów, ale też bardziej męczące.

Wieczór w Blågårds. Dobra muzyka (jazz), jeszcze lepsze piwo (Limfjords Porter)... Mmmm... I mrrrr...

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Monday Live Jazz Session

Ostatni raz w tym roku. Tylko ja i Simone (Mia i Christoff juz wyjechali, Weronika pisze raport, Allison... no cóż). W dodatku zimno strasznie było, nie wiedzieć dlaczego. I to był mój trzeci z rzędu wieczór muzyczny, wiec średnio mi się chciało, a Simone tez była zmęczona. Więc doczekałyśmy tylko do próby i sie zmyłyśmy. W sumie szkoda, bo fajna ekipa grająca sią dziś zapowiadała.

Ale za to udał nam się niezapomniany widok: furgonetka policyjna (jedyny plus tej zakichanej konferencji klimatycznej: wszędzie policja, więc czuję się bezpiecznie w mojej niebezpiecznej dzielnicy). pełna policjantow w... czerwono-białych czapeczkach a la Św. Mikołaj. Chichotałysmy przed dobre 5 minut. Szkoda, że nie zdążyłam wyjąć aparatu.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Monday Live Jazz Session

Dziś zaczęło się kameralnie, bo tylko ja z Weroniką (która dopiero co została delikatnie wyrzucona z mieszkania przez jej szurniętą landlady, więc jest szansa, że zatrzyma się u mnie na jakiś czas - fajnie, przypomną się czasy akademika!!). Potem przyszli filozofowie i Paul, który właśnie obchodzi sześćdziesiąte urodziny. Sympatycznie jak zwykle; chociaż zmyłam się, kiedy dyskusja zeszła na konferencję klimatyczną, grrr.

Ostatnio doszłam do wniosku, że Blågårds co prawda jest naprawdę fajne, ale trzeba by sobie zrobić rundkę po krakowskich pubach, jak wrócę, i przypomnieć, jak wygląda Obsesja, Atmosfera, Indygo, czy chociażby Gwarek, Nawojka albo Żaczek. Bo inaczej zapomnę nawet, jak tam trafić... Tylko dlaczego tam nie ma takiego dobrego piwa jak tu...? U nas jest wybór między pilsnerem a innym pilsnerem, a tu - niebo... mmm...

Ku pamięci: sprawdzić kawiarenkę (benedyktyńską?) na Rajskiej 22. Jest maleńka szansa, że będą mieli mój ukochany Thisted Limfjords Porter/Double Brown Stout.

poniedziałek, 30 listopada 2009

Monday Live Jazz Session

Uuu, busy day!

Na początek kolejny, tym razem naprawdę ciekawy eksperyment w laboratorium ekonomicznym. Nawet zapytałam, czy jest szansa gdzieś, kiedyś zapoznać się z wynikami - i jest, ale za pół roku, jak napiszą z tego raport...

Potem przedświąteczne spotkanie dla studentów międzynarodowych na KUA (coś jak DIKU Cut&Paste), na którym razem z Mią uczyłam się robić takie śmieszne świąteczne gwiazdki, a ponieważ mam całkiem spore doświadczenie w origami, to nawet nieźle mi to szło. Dawali bardzo dobre grzane wino. I okazało się, że duńskie tradycje różnią się sporo od naszych, bo w teście ze znajmości tych świątecznych zwyczajów wypadłyśmy fatalnie...
Spóźniłam się trochę, bo wybrałam sę na piechotę i akurat jak przechodziłam przez most nad kanałem, to był zachód i po prostu nie mogłam się powstrzymać i nie zrobić kilku zdjęć.

(Więcej na picasie)

Wieczór jak zwykle w Blågårds. Dość spore towarzystwo, nawet większe niż zwykle; Pawła nawet spotkałam, który wrócił niedawno z egzotycznych wojaży po Ameryce Południowej.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Monday Live Jazz Session

Rano wycieczka na Amager, żeby dostarczyć esej (jakoś udało mi się to draństwo napisać, ale tylko 1200 słów, a powinno być 1500). Południowy Kampus, na którym mają zajęcia humaniści (i gdzie ja mam angielski) mieści się na wyspie Amager, po drugiej stronie centrum. Dosyć daleko, więc jeżdżę tam metrem.

No właśnie metro. Ciekawy środek komunikacji. Szybki - nie stoi w korkach, a jedna stacja metra to przeważnie odległość równa pięciu, dziesięciu przystankom autobusowym. I do tego jeździ samo, czyli że bez maszynisty - atrakcja dla dzieci i turystów. Można sobie usiąść zaraz za przednią szybą (albo tylnią) i oglądać tunele:

Ja jak wsiadam, to zawsze się zaczynam zastanawiać, jak działa algorytm bezkolizyjności tego czegoś - tak, tak, skrzywienie zawodowe się odzywa. Ale to nie może być trudne, bo mają tylko dwie linie...


Wieczór w Blågårds Apotek, jak co tydzień w poniedziałek. Knajpka sama w sobie bardzo przytulna i przyjemna, a dodatkowo w poniedziałki mają jazz session na żywo. Przychodzi grupka muzyków i muzykują. Dziś była nawet wokalistka - rewelacyjny głos dziewczyna miała, kojarzył mi się w barwie z Norą Jones, ale chyba lepszy.