Strony

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą angielski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą angielski. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 14 czerwca 2011

Brak słów

Z ortografią i interpunkcją dalej nie mam problemów. A jeśli mam, to jestem ich świadoma i w razie wątpliwości sprawdzam SJP.
Anglicyzmów staram się unikać jak ognia. A jeśli używam, to też świadomie, najczęściej gdy sprawa dotyczy słownictwa technicznego, rzadziej - przedrzeźniania popularnych wstawek.
Akcent też mi się nie zmienił (o ile sama mogę stwierdzić). Nie mieszkam w kraju anglojęzycznym, więc nie ma dominującego, oryginalnego akcentu, który by przeważał. Mimo iż mówię po angielsku na co dzień, to rozmawiam z ludźmi z całego świata, z których każdy mówi w inny sposób.
Problemem natomiast okazały się związki frazeologiczne, i to niekoniecznie idiomy, ale proste kolokacje, a czasem wręcz pojedyncze słówka, na których potrafię się zawiesić. Zaczynam się zastanawiać, czy to na pewno się tak mówi, czy ja to sobie wymyśliłam i po prostu przełożyłam dokładnie z angielskiego. Czy fałszywy przyjaciel to kolejny false friend, czy jednak funkcjonuje w języku polskim (poza Wikipedią) w takim właśnie znaczeniu?

Od ładnych paru lat moim sposobem na uczenie się angielskiego stało się oglądanie filmów i czytanie książek w oryginale. Może, będąc za granicą, należałoby dla równowagi zacząć oglądać jakiś polski serial (grr, automatycznie brzmi jak synonim telenoweli)? tudzież nieangielski z polskim lektorem / dubbungiem? czytać książki polskich autorów? częściej słuchać poslkiego radia?
W każdym razie - trzeba się pilnować.

czwartek, 10 grudnia 2009

Kocham UJ

Kocham moją uczelnię, a w szczególności mój wydział, to znaczy ludzi, to jest dziekna, prodziekanów i pełnomocników dziekana, koordynatorów i pracowników biurowych (a przynajmniej tych z tej listy, którzy bezpośrednio mają coś wspólnego z moimi studiami).

Ten wybuch przyjaznych uczuć spowodowany jest faktem, że pan B. (koordynator Erasmusa na WFAIS) po spawdzeniu mojego Learning Agreement uzgodnił z panem G. (pełnomocnik dziekana ds. IS), że skoro tutaj KU przyznaje 15 ECTSów za semestralny kurs Academic English, to mimo iż normalnie za cały czwarty rok dostałabym za angielski chyba 3 ECTS, to przepiszą mi całe 15.
Nie żebym nie zasłużyła - przez te pół roku zrobiłam chyba rzeczywiście więcej niż na całych studiach w czasie lektoratu; wymagania co do jakości esejów i częstotliwości ich pisania Paul miał naprawdę wygórowane, do tego co tydzień kilka lektur w postaci atykułów, raportów, monologów, opowiadań, książki...
No i jeszcze pani E. mi napisała, że sekretariat będzie czynny przed świętami, więc pozałatwiam, co mam do załatwienia.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Monday Live Jazz Session

Dziś zaczęło się kameralnie, bo tylko ja z Weroniką (która dopiero co została delikatnie wyrzucona z mieszkania przez jej szurniętą landlady, więc jest szansa, że zatrzyma się u mnie na jakiś czas - fajnie, przypomną się czasy akademika!!). Potem przyszli filozofowie i Paul, który właśnie obchodzi sześćdziesiąte urodziny. Sympatycznie jak zwykle; chociaż zmyłam się, kiedy dyskusja zeszła na konferencję klimatyczną, grrr.

Ostatnio doszłam do wniosku, że Blågårds co prawda jest naprawdę fajne, ale trzeba by sobie zrobić rundkę po krakowskich pubach, jak wrócę, i przypomnieć, jak wygląda Obsesja, Atmosfera, Indygo, czy chociażby Gwarek, Nawojka albo Żaczek. Bo inaczej zapomnę nawet, jak tam trafić... Tylko dlaczego tam nie ma takiego dobrego piwa jak tu...? U nas jest wybór między pilsnerem a innym pilsnerem, a tu - niebo... mmm...

Ku pamięci: sprawdzić kawiarenkę (benedyktyńską?) na Rajskiej 22. Jest maleńka szansa, że będą mieli mój ukochany Thisted Limfjords Porter/Double Brown Stout.

środa, 25 listopada 2009

2/3

No to ostatnia wycieczka na Amager metrem w celach naukowych zaliczona. W sensie, że zdałam egzamin ustny z angielskiego. Oprócz Paula był jeszcze drugi cenzor. Sympatycznie się rozmawiało, chociaż stresująco, jak to zwykle na ustnych. Zwłaszcza rozpraszające było, jak obaj robili notatki, w czasie kiedy ja się produkowałam (oczywiście nie notowali tylko błędów, ale też dobre rzeczy, ale mimo wszystko...). To już dwa z trzech egzaminów tutaj mam zaliczone, więc teraz definitywnie z górki.

W metrze dziś pusto było, ale chyba dlatego, że wcześnie jechałam (dlaczego, dlaczego umówiłam się na 8.30 rano - no dlaczego?). Do tego nie padało, więc ludzie nie przerzucili się z rowerów na komunikację publiczną.

W drodze powrotnej wstąpiłam do sklepu polskiego po chlebek - nie dość że smaczny, to jeszcze dwa, trzy razy tańszy niż duński; więc się tam zaopatruję, zwłaszcza że to tylko 10 minut spacerkiem ode mnie. Lubię ten sklep. Prowadzą młode, sympatyczne i zawsze usmiechnięte dziewczyny.
Nie zwracałam uwagi, że ekspedienci w duńskich sklepach są przeważnie niemili, dopóki Simone mi tego nie uświadomiła. I rzeczywiście: prawie nigdy się nie odzywają, żadnego dzień dobry, Dziękuję, nie mówiąc już o Miłego dnia; co najwyżej wymruczane na koniec Rachunek?, a i to nieczęsto. Nie to żeby specjalnie byli nieuprzejmi, po prostu straaasznie mrukliwi, nic nie mówią i nigdy się nie uśmiechają.
Dziwni ci Duńczycy.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Monday Live Jazz Session

Rano wycieczka na Amager, żeby dostarczyć esej (jakoś udało mi się to draństwo napisać, ale tylko 1200 słów, a powinno być 1500). Południowy Kampus, na którym mają zajęcia humaniści (i gdzie ja mam angielski) mieści się na wyspie Amager, po drugiej stronie centrum. Dosyć daleko, więc jeżdżę tam metrem.

No właśnie metro. Ciekawy środek komunikacji. Szybki - nie stoi w korkach, a jedna stacja metra to przeważnie odległość równa pięciu, dziesięciu przystankom autobusowym. I do tego jeździ samo, czyli że bez maszynisty - atrakcja dla dzieci i turystów. Można sobie usiąść zaraz za przednią szybą (albo tylnią) i oglądać tunele:

Ja jak wsiadam, to zawsze się zaczynam zastanawiać, jak działa algorytm bezkolizyjności tego czegoś - tak, tak, skrzywienie zawodowe się odzywa. Ale to nie może być trudne, bo mają tylko dwie linie...


Wieczór w Blågårds Apotek, jak co tydzień w poniedziałek. Knajpka sama w sobie bardzo przytulna i przyjemna, a dodatkowo w poniedziałki mają jazz session na żywo. Przychodzi grupka muzyków i muzykują. Dziś była nawet wokalistka - rewelacyjny głos dziewczyna miała, kojarzył mi się w barwie z Norą Jones, ale chyba lepszy.

niedziela, 22 listopada 2009

Angielska pogoda w Danii

Przeszłam się dziś aż do sklepu i z powrotem. Tyle wystarczyło, żeby w pełni doświadczyć typowej jesiennej kopenhaskiej pogody. Standardowa prognoza nie jest zbyt urozmaicona i wygląda mniej więcej tak:


i nie ma co się łudzić, że będzie lepiej.

Jest kilka symtpomów, które wskazują, że przybyły do Kopenhagi student z gatunku erasmus (czy też jakiś inny zagraniczny przybysz) zaczyna się aklimatyzować w tym mieście. Jednym z nich jest nieprzeparta potrzeba uprawiania joggingu (co już zaobserwowałam u siebie). Inną oznaką zaadaptowania się do panujących warunków jest ponoć szczery entuzjazm odczuwany, kiedy rano wyjrzy się przez okno i zobaczy pięknie świecące słoneczko - to też już na mnie przyszło. W zeszły piątek była ciepła, słoneczna pogoda i wszyscy się nią zachwacali. Prorokowałam, że potrwa to całe dwa dni, a potem wróci do normy, czyli niepewnej, pochmurnej, wilgotnej szarówki, która trwała co najmniej przez ostatnie trzy tygodnie. Otóż, myliłam się - ładna pogoda nie trwała nawet tyle, następnego dnia po południu niebo już się zaciągnęło.

Sytuacji nie poprawia fakt, że dzień trwa niecałe 8 (słownie: osiem!!) godzin. Wschód słońca jest mniej więcej o ósmej rano, a zachód przed czwartą (na całe szczęście zajęcia na uczelni nie zaczynają się wcześniej jak o dziewiątej). Aż się boję myśleć, co będzie w grudniu. Ostatnio umówiłam się z Weroniką, że odwiedzimy Syrenkę. Najpierw chciałam iść na Okrągłą Wieżę (skoro już kupiłam ten sezonowy bilet, to trzeba go wykorzystać) i tam się miałyśmy spotkać o wpół do piątej i przespacerować na nabrzeże. Na szęście w porę się zorientowałam, że to już będzie pół godziny po zachodzie słońca, bo wiele byśmy tej Syrenki nie pooglądały...

Poza tym nie mam czasu na spacery, bo piszę esej z angielskiego, oczywiście na jutro. I uczę się na egzamin ustny z tegoż samego przedmiotu. Mam szczerą nadzieję, że jak wrócę do Polski, to darują mi już lektorat. Jeśli tak, to może wykorzystam pozostałe żetony na niemiecki... Hmmm, jest to jakiś pomysł.