Strony

czwartek, 29 kwietnia 2010

Zasłyszane

  • Ale ja to wszystko rozumiem, dlatego właśnie pytam! // RW
  • A nie możemy zlecić napisania tej formuły naszym prawnikom z UJ?
    Głos z sali: Ojejku, tylko nie to! // RW
  • CTRL+C, CTRL+V jest niezgodne z ustawą! // RW, a propos plagiatów w pracach magisterskich
  • Niech będzie P z kropkami! // RW, dyskusja nad nazwą nowo powstającego Zakładu Projektowania/Producji Gier Wideo
  • On chce się ze mną siłować na angielski! // jedna dziewczynka do drugiej na podwórku przed blokiem
  • Surfuj bezpiecznie // reklama IE8

A propos reklam: drwale rządzą! Dawno nie widziałam tak rewelacyjnie przemyślanej i wykonanej reklamy:

środa, 28 kwietnia 2010

"Depresja a czekolada"

Naukowcy twierdzą, że osoby regularnie spożywające gorzką czekoladę (chociażby tabliczkę tygodniowo), są bardziej skłonne do depresji niż te, które spożywają ten przysmak od przypadku do przypadku.
A gorzka to moja ulubiona.
Obok białej.
I mlecznej.
I Studenckiej (w każdym wydaniu).
No dobra... uwielbiam wszystkie...

Ale zjadam tygodniowo tę tabliczkę gorzkiej czekolady (między innymi, bo zjadam tygodniowo kilka, ale w tym przeważnie i gorzką - zwłaszcza przybywając u rodziców, bo miłość do ciemniej czekolady jest u nas rodzinna). I że niby należy się o mnie bać, bo z tego powodu będę nieszczęśliwa? Raczej nie...
Jeśli już grozi mi depresja, to z powodów zupełnie innych, ale chwilowo się nie zapowiada.
Chwilowo wiosna w każdym możliwym aspekcie.

Park Jordana także wiosenny. Ostatnio bardzo często tam bywam. Nie liczę oczywiście, że przed maratonem kilka razy w tygodniu przebiegałam przez niego w drodze na Błonia i z powrotem. Ale albo ćwiczenia przeniosą się z dusznej saliw Collegium Physicum pod gołe niebo, albo się wybiorę na spacer sama lub z kimś.
Pisałam, że w Kopenhadze widok biegacza popychającego sportowy wózek dziecięcy nie był niczym niezwykłym i trafiał się codziennie. Gdy przyszła zima, zdarzyło mi się nawet zaobserwować łyżwiarza z wózkiem. Dziś, przechodząc, koło parku Jordana widziałam pana na rolkach z takimże właśnie sportowym dziecięcym wózkiem; a w wózku blond bobas sobie siedział i cieszył się przejażdżką. Podoba mi się taka moda.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Z dziennika maratończyka

0km

Ponad 3000 ludzi na starcie. W tej masie zobaczyłam człowieka, który oprócz numeru startowego z przodu koszulki, z tyłu miał też drugi 4:00 i do tego jeszcze przyczepiony fruwający balonik z tym samym dziwnym numerkiem. Dopiero, gdy zobaczyłam kolejne baloniki - 3:45, 4:15, 4:30 - to mnie olśniło, że to są planowane czasy i że wokół tych z balonikami gromadzą się ludzie, którzy w takim mniej więcej czasie chcą dobiec. Więc grzecznie przesunęłam się na koniec, za wszystkie baloniki (ostatni był ten z 4:30), przyłączając się do tych, których jedyną ambicją było dotarcie do mety.

1km - 5km

Kółeczko wokół Błoni na dobry początek. Wszyscy ruszyli dość ostro i trochę głupio się czułam, kiedy mnie mijali. Usiłowałam wypatrzyć kogoś, kto by się tak nie spieszył i do kogo można by się podczepić. Wreszcie znalazłam - młody chłopak w żółtej koszulce. I żółta koszulka była tak samo ważna, a może nawet ważniejsza, niż to że biegł odpowiednim dla mnie tempem, bo dzięki niej wyróżniał się z tłumu i niełatwo go było zgubić w początkowym ścisku.

7km

Ul. Floriańska, a tam moja wychowawczyni z pierwszych klas podstawówki pstykająca zdjęcia (jej mąż startował). Poznała mnie i się zdziwiła, co tam robię.

10km

Na ławeczce nad Wisłą siedziało sobie starsze państwo. Pan bardzo serdecznie dopingował zawodników: Świetnie! Dalej! Już nie daleko!, a potem do żony: No, najważniejsze to dobra propaganda!

15km

Lajt. Co prawda na alei Pokoju trochę wiało (za to nad Wisłą w ogóle - ja bym się raczej spodziewała, że będzie dokładnie na odwrót). Z uporem trzymałam się mojego przewodnika w żółtej koszulce. Miał naprawdę dobre tempo, nie za szybkie, równe. Problem w tym, że on tego tempa nie zmieniał, cały czas je utrzymywał, a ja się zaczęłam zastanawiać, czy dam radę tak do końca; na razie było ok, ale kto mógł przewidzieć, co będzie dalej? W rezultacie zaczął powoli wyprzedzać innych, tych którzy się spieszyli na starcie, a teraz zaczęli opadać z sił. Systematycznie. A ja uparcie siedziałam mu na ogonie. Chyba nawet mu to nie przeszkadzało - w każdym bądź razie nie narzekał (na głos - co nawyżej złorzeczył mi w myślach).
Trochę mi zrzedła mina, jak zobaczyłam pierwszych wracających - oni już obiegli Hutę i wracali na Błonia...

17km

Kto by pomyślał, że banany mogą orzeźwiać? Bo ja na pewno nie. Do tej pory na trasie były stoiska z wodą i napojami izotonicznymi, i jeszcze z mokrymi gąbkami, a teraz doszły jeszcze owoce. I okazuje się, że taki banan działa cuda: momentalnie człowiek przestaje być głodny, nabiera energii.

18km

Mój przewodnik w żółtej koszulce mnie olał - i to prawie dosłownie. Tzn. poczuł potrzebę i się oddalił. Nie widziałam go już do końca, na pewno mnie nie wyprzedzał, zauważyłabym.
Więc musiałam sobie znaleźć kogoś innego, kto by mnie pociągnął. Padło na pana w czerwonej opasce. Niestety nie na długo, bo się zatrzymał, żeby sznurówki poprawić. Wybrałam kolejnego, ale ten nagle opadł z sił i zaczął spacerować. No i zostałam sama, bo akurat się przerzedziło i przede mną w dość sporej odległości nikgo nie było widać...
Nie wiem, gdzie dokładnie biegliśmy, w każdym bądź razie za placem Centralnym zwiedziliśmy trochę Nowej Huty i byłam zaskoczona, bo całkiem ładnie tam było - jakiś staw, park i w ogóle zielono.
I kibice super. W sumie to nie tylko na Hucie, ale na całej trasie. Klaskali, dopingowali - jakoś tak milej się biegło z takim wsparciem :)

21km

Półmetek. Od teraz już bliżej niż dalej.

23km

Bohater powraca. Konkrtenie pan w czerwonej opasce. Długo wiązał te sznurówki. Nagle mnie wyminął, ale nie dałam mu uciec i się przyczepiłam.

25km

Pan w czerwonej opasce, najwidoczniej chcąc mnie zmylić i zgubić, zdjął opaskę. Przez chwilę myślałam, że zamienił ją na czapeczkę khaki, ale się jednak okazało, że pan w czapce i pan z opaską to byli różni panowie. Czerwoną opaskę jakoś straciłam z oczu, więc chwilowo moją ofiarą została czapka khaki.

30km

Aleja Pokoju, koło Plazy: K****, dlaczego akurat teraz musi być pod górkę? Dlaczego w ogóle musi być pod górkę?!?! !@#$%^&*. Większość ludzi zamiast biec spacerowała, więc było kogo mijać.
Gdzieś tu mniej więcej minęłam człowieka z balonikiem 4:30 idącego sobie spokojnie z jakąś małą grupką. Jak widać nie zrealizowali celu.

33km

Wisła. Wyczekiwana i upragniona. Coraz więcej spacerowiczów. A ja biegłam już bardziej siłą woli niż siłą mięśni.
Czapeczka khaki gdzieś mi się zgubiła i uciekła.

35km

Wisła raz jeszcze, ale tym razem ta na Reymonta. Rany, nie sądziłam, że można się tak ucieszyć na widok stadionu.

38km - 42km

To było najdłuższe w moim życiu kółko wokół Błoni. W dodatku ten odcinek trasy był według mnie frustrujący, bo wybiegało się na Błonia od strony Cracovii i biegło pół okrążenia w kierunku mety - ale żeby do niej dobiec, trzeba było przebiec obok niej i zrobić jeszcze jedno kółko, taki ślimaczek. Straszne, kiedy patrzyłam na ludzi w wewnętrznym kółku, myślałam, że im zostało jeszcze 500m, a mi 5km...
Większość ludzi już nie dawała rady. Albo spacerowali, albo truchtali, ale z przerwami na marsz.
Dogoniłam i przegoniłam czerwoną opaskę.

40km

Hiperwentylacja spowodowana świadmością, że meta tuż tuż. Opanowana.
Wiatr dokładnie na linii Wawel -> Kopiec Kościuszki, czyli prosto w twarz.

42km 195m

Na mecie medal dla każdego i opatulenie folią gratis.

Wyniki nieoficjalne, klasyfikacja genralna: 4:34:51, 1977 (na 3096 startujących, 2417 sklasyfikowanych).
Wynik - zważywszy, że zaczęłam biegać ledwo pół roku temu, a na maraton zdecydowałam się gdzieś w styczniu - więcej niż satysfakcjonujący.

Impossible is nothing!

A więc na moją cześć:

czwartek, 22 kwietnia 2010

Zasłyszane

  • Karolina, myśl głośniej, bo nie słyszę!
  • Jeżeli chodzi o uczucia, to trzeba być egoistą, bo inaczej nikt nie jest szczęśliwy... // wiem, że już było, ale i tak powtórzę
  • Wszystko jest w Twojej głowie, więc najlepiej jej nie słuchaj
  • Ile to rzeczy można zrobić, jak człowiek wstanie o 7 rano! A jest dopiero 10!! // w pralni w akademiku
  • Jeżeli ktoś ma alergię na głupotę, to i Zyrtec nie pomoże // blog Morfeusza
  • Lepiej spieprzyć po swojemu niż według cudzych wskazówek // 2 młode wina
  • Whatever works // Whatever works
  • To jest nietrywialne! // warszataty z inteferjsów - od razu widać, że prowadzący nie od nas, bo na naszym wydziale wszystko zawsze jest trywialne
  • LaaaAAAaaAAaAaaa // pani w Empiku przesłuchująca płytę
  • ... // ruda wiewióra w parku Jordana

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Filmowe rendez-vous

Whatever works, czyli typowy-nietypowy Woody Allen. No bo w przeciwieństwie do kilku ostatnich jego filmów ten zdecydowanie jest komedią. Ale podobnie jak w kilku ostatnich reżyser nie zdecydował się wystąpić na ekranie. Co było dość dziwne, bo stworzył rolę w sam raz dla siebie, taką jakie zawsze grywał: neurotycznego, ekscentrycznego starszego pana, który nawija bez przerwy i bez sensu. Więc przez cały czas miałam wrażenie, że coś jest nie tak, że czegoś brakuje. Ale to moje prywatne skrzywienie; jeśli ktoś się nie naoglądałał zbyt wiele wczesnych filmów Allena, to nie zauważy.

Randka w ciemno z Arsem, czyli Tajemniczy Pokaz Specjalny. Dopiero na sali okazuje się, jaki film będzie wyświetlany. Żeby nie było przypadków, że ktoś trafił na film, który już obejrzał, to pokazy w ramach TPS są zawsze przedpremierowe.
Pierwsza myśl po usłyszeniu czeskiego: 2 młode wina, bo miałam w pamięci, że niedługo ma być w kinach. Druga myśl, że chyba jednak nie, że to jakiś gangsterski czeski film. Jak się okazało pierwszej myśli należy słuchać, bo to jednak 2 młode wina były. Całkiem udana kontynuacja, chociaż bardziej komediowa, a mniej problemowa niż część pierwsza. A przy tym zabawne analogie do Déjà vu Machulskiego.

Pocałunek o północy. Amerykanie są dziwni. I robią dziwne filmy. Ale czasem nawet ciekawe. W nowo odkrytej Agrafce na poniedziałkowych seansach za 5zł.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Dystans

Bieganie dobre na wszystko.

Na bezsenność na przykład.
Na kaca, nawet moralnego.
Ale przecież jeżeli chodzi o uczucia, to trzeba być egoistą, bo inaczej nikt nie jest szczęśliwy...

Na smutek. Oraz złość i rozgorycznie. Bo ja nie znoszę, jak mi się mówi, ile czasu i w jaki konkretnie sposób mam się smucić. Na szczęście nie mam telewizji, słuchania radia chwilowo znów zaprzestałam, a i internet ma do mnie nie po drodze, bo laptop dalej nieczynny - i całe szczęście, bo nie wiem jak bym wytrzymała wszystkie ostatnie nowiny, dyskusje, kłótnie. A tak przynajmniej dowiaduję się po fakcie, odliczam do dziesięciu i wychodzę pobiegać. Mocno się staram nie wypowiadać na aktualne tematy i nie zagłębiać w dyskusje, trzymać na dystans. Dla własnego zdrowia.

piątek, 9 kwietnia 2010

Prawa Murphy'ego w akcji

Trzy tygodnie temu wysiadł mi zasilacz od laptopa.
Kupiłam nowy.
Wczoraj wysiadł ten nowy...
Jaka jest na to szansa? Jedna na milion? Czyli można było być pewnym, że tak się właśnie stanie.

Wygrałam zaproszenie na maraton filmów Woody'ego Allena (włącznie z Whatever works, na które oczywiście się wybieram) w Multikinie w Krakowie.
Na dziś wieczór.
Tylko że ja właśnie jestem w Oświęcimiu...
I zazwyczaj to nawet bym się nie zastanawiała, tylko spakowała się i pojechała do Krakowa, ale akurat nie dziś.

Na pocieszenie Wonderful life w trzech wersjach - oryginalna, plus dwa covery:




niedziela, 4 kwietnia 2010

Alleluja

Uwielbiam klasykę w kościele.
Bo kościoły zostały stworzone - między innymi - do słuchania muzyki. O czym ludzie niestety zapominają.

Dziś co prawda bez chóru i innych dodatków, a tylko organy, ale jednak.

piątek, 2 kwietnia 2010

1895

Twoje zgloszenie na Cracovia Maraton zostalo zweryfikowane. Twój numer startowy to 1895.
No, to już oficjalnie. Nie ma, że może, że jeszcze zobaczę - jestem zapisana, biegnę.

Treningi wznowione, po prawie trzech tygodniach przerwy, bo wydawało mi się, że kontuzja przeszła, ale jednak jeszcze się odzywa. Nieważne, nie odpuszczam.

W Oświęcimiu biega się nudno, niestety. Są co prawda ścieżki spacerowe i tutejsze planty nad Sołą, ale pogoda chwilowo nie zachęca, żeby się tam zapędzać; a i tak skończyłoby się na bieganiu tam i z powrotem albo w kółko, bo dużo tego nie ma - a może jest wystarczająco, żeby się nie nudzić na spacerze, ale na jogging już ledwo starcza.

Wniosek z dzisiejszego treningu: bieganie popłaca - dzisiaj dosłownie: znalazłam na chodniku 30zł. W granicach widoczności, czyli jakiś kilometr za mną i przede mną nikogo, ani śladu osoby, z której kieszeni mogłoby to wypaść... Z drugiej strony, to i tak mniej niż połowa opłaty za maraton ;)