Strony

poniedziałek, 21 listopada 2011

2

NL | DK | PL

Nie zanosi się na to, aby w najbliższym czasie wyniknęły okoliczności, które mogłyby sprowadzić wizje jakichś nowych podróży. To zdaje się być zatem odpowiedni moment, żeby podsumować te dotychczasowe - z perspektywy tymczasowego mieszkańca, ekspatrioty i długotrwałego turysty.

NL:
  • [+] stroopwafels
  • Kto miał okazję spróbować, ten wie, o czym mówię. Pozostałym serdecznie współczujemy.
  • [+] dobre piwa
  • Ale głównie dlatego, że Holandia sąsiaduje z Belgią, a stamtąd mają co importować. Bo miejscowe, to raczej nic specjalnego, niewarte swojej ceny.
  • [+] biegacze i tereny do biegania i uprawiania sportów wszelakich
  • Jest ich całkiem sporo, a ludzie są w ogóle przyzwyczajeni do sportowców (np. kolarzy lub wioślarzy), więc nie gapią się jak na kosmitę.
  • [+] infrastruktura rowerowa + cycle chic
  • I to nie tylko w Amsterdamie, a w całym kraju: świetnie oznaczone ścieżki i trasy rowerowe; ułatwienia dla rowerzystów.
    Zjechałam na rowerze pół Holandii bez mapy czy innego GPS-a i nie był to żaden problem. (Pomijając oczywiście fakt, że za każdym razem gubiłam się, próbując przejechać przez pobliski las, ale wg mnie tam w centrum jest po prostu czarna dziura, która wciąga i nie pozwala się wydostać.)
    Kierowcy są niezwykle uprzejmi dla rowerzystów - nie trąbią, nie wyprzedzają na trzeciego i w ogóle traktują rowerzystów trochę jak święte krowy. Obstawiam, że dlatego, że po pracy czy w weekendy sami przesiadają się na rowery, więc wiedzą, jak to jest być po drugiej stronie.
  • [+] przyroda i krajobraz
  • Wszędzie ładnie i zielono. Jak się wyjedzie za miasto rowerem, to można sobie tak jechać i jechać przez cały kraj, i na zmianę podziwiać a to urocze, malutkie domeczki, a to mniej lub bardziej naturalne zbiorniki wodne, a to zielone pola i łąki, a na nich pasące się wszlekiej maści bydło, żerujące ptacwo itp. itd.
  • [+] morze
  • I w ogóle woda wszechobecna także w innej postaci - kanały, rzeki, sztuczne jeziora i inne formacje, o których dopiero tam usłyszałam po raz pierwszy.
  • [+] czysta woda
  • Kranówka nadaje się do picia; co więcej - jest smaczna! Niby drobna rzecz, a jednak jaka praktyczna na co dzień. Ale tam w ogóle mają bzika (takiego pozytywnego) na punkcie wody.
  • [+] anglojęzyczność
  • Nawet jeśli coś nie było wyjaśnione po angielsku dla osób, które mogłyby być zainteresowane, to zawsze znalazł się ktoś, kogo można było zapytać o szczegóły.
  • [+] prewencja przeciwkomarowa
  • Wszędzie jest woda, ale mimo to komarów nie ma. Da się?
  • [~] transport
  • Piekielnie drogi, mało zniżek. Ale porządny. Głównie mam na myśli połączenia kolejowe (szybkie, częste i komfortowe); z komunikacją miejską to różnie bywało np. trochę za czesto strajkowała, ale w sumie też w porządku.
  • [~] samoobsługa
  • Sklepy, kina, automaty biletowe (zarówno komunikacja miejska jak i transport publiczny krajowy) itp. Jak sie jest turystą i przyjeżdża się tylko na kilka dni, to takie udogodnienia raczej wkurzają niż pomagają, bo wymagają mniej lub więcej czasu i zaangażowania, żeby się do nich przyzwyczaić; ale na dłuższą metę jednak upraszczają życie.
  • wszystko jest sztucznie witaminizowane i wzbogacane w mikro- i makroelementy
  • Może to i jest jakieś wyjście, skoro warzywa i owoce mają teraz jakiś odesetek składników mineralnych, które miewały kiedyś. Ale to już chyba przesada, żebym musiała uważać, ile mleka, jogurtów, soków itp. piję, w obawie przed hiperwitaminozą.
  • [~] karty
  • Karty są do wszystkiego: służą oczywiście jako bilety, ale także do robienia prania, do płacenia w stołówce, za ksero i drukowanie... No wszystko, co się tylko da.
  • [~] pogoda i klimat
  • Jak pada to jest cieplej, niż kiedy świeci słońce. Ciśnienie spada na łeb na szyję, ale to wcale nie znaczy, że będzie padać; jak jest wysokie, to, niestety, także wcale nie gwarantuje poprawy pogody. Obstawiam, że meteopaci albo tu wariują, albo całkowicie leczą się z wrażliwości na pogodę. Sztorm za oknem (bo ani to burza nie jest, ani też zwyczajna ulewa), jak się mieszka nad morzem, nie powinien być czymś szczególnym. Tyle że sztorm w środku miasta jakoś traci na uroku - potrzeba kawałka morza, plaży, żeby docenić.
    Z jednej strony cudowna wiosna, z drugiej - fatalna jesień. Zimy przeważnie mało zimowe, ale ja akurat trafiłam na takie [dla nas, Polaków] całkiem typowe: śnieżne i z temparaturą poniżej zera utrzymującą się przez prawie dwa miesiące. Ale dla nich to był raczej ewenement, bo standardowo zimy są bardziej nijakie. Przy okazji wyszło nieprzystosowanie do ekstremów: śnieg utrzymujący się dłużej niż 2 dni paraliżuje wszystko, bo ludzie cały czas stosują metodę na przeczekanie tzn. jak samo przyszło, to i samo przejdzie i to na pewno prędzej niż później. A kiedy tak nie jest, to robi się problem.
  • [-] fatalne strony internetowe wszelkich instytutcji publicznych
  • Większość z nich wygląda jakby były zrobione w początkach ery internetu i od tamtej pory nieruszane nawet kijem od miotły, a o takim pojęciu jak usability, to chyba nikt nie słyszał.
    Do tego strony internetowe, co dziwne, jakoś nie wpisują się w schemat wszechobecnej anglojęzyczności... Błogosławiony niech będzie google translate, chociaż niderlandzki jest stosunkowo podobny do niemieckiego, więc w sumie nie aż tak często się zdarzało, żebym musiała z tego typu pomocy korzystać.
    Od tej reguły są oczywiście wyjątki, ale naprawdę nieliczne.
  • [-] niby są zorganizowani w kwestiach formalnych, ale tylko z pozoru
  • Zdarzają się takie paradoksy w rodzaju pismo urzędowe, ale całe po niderlandzku, mimo iż jest tam klauzula pod hasłem jeśli jesteś studentem międzynarodowym i nie wiesz, dlaczego dostałeś to pismo, to postępuj według tych wskazówek... i dalej instrukcja, ale oczywiście trzeba dorwać jakiegoś Holendra, żeby wyjaśnił, o co chodzi; albo dzownię na infolinię i pani się odzywa, a ją grzecznie proszę, żeby przeszła na angielski, a ona na to, że nie może, bo takie mają przepisy, że oficjalne rozmowy tylko w językach urzędowych (oczywiście, o ile dobrze ją zrozumiałam, bo to też mi powiedziała po niderlandzku); więc zamiast infolinii dorwałam jakiś formularz kontaktowy na stronie internetowej, ale po wysłaniu rzuciło mi komunikatem, że o ile pytania mogą być zadawane także po angielsku, to odpowiedzi mogą być udzielane tylko po niderlandzku... Dostałam też kilka pism, których przysyłać mi nie powinni, bo mnie nie dotyczyły np. wezwanie do zapłacenia podatku wodnego (był wliczony w czynsz, nie musiałam płacić) albo ponaglenie do wykupienia ubezpieczenia zdrowotnego w Holandii pod groźbą naliczenia 350 euro grzywny w razie niezastosowania się do tej grzecznej prośby (zupełnienie nieuzasadnione, ale wyjaśnienie sprawy zjadło mi trochę czasu i nerwów).
  • [-] EKUZ
  • Owszem, jest uznawany, ale działa na zasadzie: najpierw zapłać, a po powrocie do kraju upomnij się o zwrot z NFZ. Jak się jedzie na wakacje, to może to i jest wykonalne, ale jak człowiek ma tam rok spędzić, a musiałby się w międzyczasie często albo długotrwale leczyć, to co?
  • [-] poczta
  • A wydawałoby się, że gorzej niż w Polsce być nie może. A tu się można czasem zdziwić.

DK:
  • [+] infrastruktura rowerowa + cycle chic
  • Ale tylko w Kopenhadze tzn. po mieście, owszem, wszędzie łatwo rowerem się dostać, ale żeby kraj zjeździć, tak jak w Holandii to już gorzej.
  • [+] darmowe kursy językowe dla przyjezdnych obcokrajowców
  • No prawie, bo coś tam, ale naprawdę niewiele trzeba było za nie płacić, tylko koszty materiałów chyba.
  • [+] karta ubezpieczenia zdrowotnego
  • Do dziś nie wiem, czy to był obowiązek, czy po prostu mocna presja władz wywierana na przyjezdnych. Tak czy owak, wyrobienie sobie duńskiego numeru ubezpieczenia bardzo ułatwiało życie, a nie było z tym specjalnie problemów ani żadnych kosztów.
  • [+] morze
  • Niby ten sam Bałtyk, ale jednak po drugiej stronie jest jakiś taki bardziej błękitny. Uwielbiałam chodzić na plażę, nawet w zimie. Co wydaje mi się tym dziwniejsze, że wcześniej zawsze byłam dzieckiem gór, a nie wody i nad morze nigdy mnie nie ciągnęło, mimo że kilka razy na wakacjach miałam okazję się z nim zapoznać. A jednak od czasu pobytu w Kopenhadze tęsknię strasznie za morzem.
  • [+] biegacze
  • Ludzie biegający wszędzie i o każdej porze. To dzięki nim właśnie ja zaczęłam swoją przygodę z bieganiem, które początkowo było tylko antidotum na brak funduszy i w konsekwencji możliwości zapisania się na jakąś sekcję czegoś ciekawego.
  • [+] Valravn
  • Taki duński zespół elektrofolkowy (który nawet był w Polsce i to właśnie w Krakowie pierwszy raz byłam na ich koncercie).
  • [+] Limfjords porter
  • I w ogóle dużo dobrych piw np. sam Carlsberg produkuje mnóstwo różnych rodzajów, a wszystkie pyszne. I muzeum browaru Carlsberga też sto razy lepsze niż Heinekena.
  • [+] anglojęzyczność
  • Oprócz tego, że jak w Holandii, wszyscy mówią po angielsku, to więcej jest takich wbudowanych tłumaczeń i ułatwień dla turystów i imigrantów np. komunikaty głosowe na stacji metra itp.
  • [+] komunikacja miejska
  • Dobrze zorganizowana, szybka. I oczywiście droga, ale to się akurat tyczy wszystkiego w każdym rejonie szoroko pojętej Skandynawii.
  • [~] pogoda i klimat
  • W zasadzie te same uwagi, co przy NL.
  • [-] poczta
  • Patrz ten sam punkt w wadach Holandii.
  • [-] nieuprzejmi sprzedawcy
  • No, nie tyle niegrzeczni, co tacy mrukliwi - żadnego dzień dobry, do widzenia, miłego dnia, żadnego proszę w odpowiedzi na dziękuję, zero uśmiechu. Tak jakoś depresyjnie.

PL:
(czyli co człowiek docenia, jak mu tego zabraknie na jakiś czas)
  • [+] góry
  • Dopiero jak zaczęłam w Polsce jeździć na rowerze, to uświadomiłam sobie, jak w Holandii było strasznie płasko. Na wycieczki rowerowe to akurat w sam raz, ale jednak jakaś górka gdzieś by się przydała, żeby sobie można było na nią od czasu do czasu wejść.
  • [+] pogoda i klimat
  • Jak już pada, to pada przez tydzień i wiadomo, że tak będzie przez jakiś czas. A jak świeci słońce, to świecić będzie też przez kilka dni, czy ile tam pogodynka zapowie. A nie że się zmienia co najmniej pięć razy na dobę.
    Średnio niby jest tak samo, ale generalnie wolę ciut większe ekstrema - zima zimniejsza, a lato bardziej suche i gorące - i żeby pory roku jednak się między sobą bardziej różniły.
  • [+] góry
  • [+] kino
  • To znaczy kino, w którym mogę obejrzeć także filmy nieanglojęzyczne, bo jak już mówią w jakimś niecywilizowanym języku, to przynajmniej napisy mogę zrozumieć.
  • [+] a mówiłam już, że góry?
  • [-] poczta
  • Nie żeby inne były lepsze - duńska potrafi się bardziej spóźniać, a holenderska gubić pocztę - ale myślałam, że tylko polska jest do niczego.
  • [-] komunikacja miejska i transport międzymiastowy
  • No, szkoda gadać.
  • [-] ponurzy i nieufni ludzie
  • Tacy mało otwarci i negatywnie nastawieni. Wiem, generalizuję, ale po swoich doświadczeniach z innymi narodami takie mam właśnie ogólne wrażenie odnośnie Polaków.
  • [-] drogie pesto i niepopularne dynie
  • I jeszcze mnóstwo innych takich spożywczych detali. Na Zachodzie niby wszystko jest droższe, ale z drugiej strony towary bardziej egzotyczne czy po prostu mniej popularne wcale nie kosztują więcej i nie są trudniej dostępne niż takie bardziej zwykłe artykuły. A w Polsce niektórych rzeczy trzeba się mocno naszukać, a potem jeszcze za nie dużo zapłacić.

A już mniej formalnie i zdecydowanie mniej obiektywnie, czyli konkretnie A'dam vs KBH


Sporo osób pytało mnie, które miasto wolę, Amsterdam czy Kopenhagę, gdzie lepiej mi się mieszkało.
Z początku odpowiadałam, że Kopenhagę - ale z zaznaczeniem, że to raczej wybór sentymetalny: Kopenhaga była pierwszym obcym miastem, gdzie poczułam, się jak w domu. Lubiłam tamtejszy uniwersytet. Znalazłam kilkoro przyjaciół. Miasto samo w sobie jest czarujące, tym bardziej, że mieszkałam prawie w samym centrum i wszędzie było mi blisko.
Generalnie, oba te miasta, w których dane mi było mieszkać i żyć sobie przez czas jakiś, są naprawdę bardzo do siebie podobne (co nawet chyba dobrze widać na powyższym zestawieniu): klimat (parszywy, no ale...), anglojęzyczność i przyjazne nastawienie mieszkańców, ścieżki rowerowe i w ogóle cały wszechobecny cycle chic. Plus mnóstwo takich różnych drobnostek, które składają się na codzienne życie, sprawiając, że ogólne wrażenie i odbiór tych miejsc jest naprawdę bardzo podobny. Jestem przekonana, że Londyn, Paryż albo Madryt to byłoby zupełnie inne doświadczenie.
Ale. Jedno, czego żałowałam z pobytu w Kopenhadze, to że był krótki - tylko jeden semestr i to niestety semestr jesienno-zimowy - i nie dane mi było doświadczyć kopenhaskiej wiosny. Zima w Danii akurat trafiła się ciekawa, ale jednak miałam niedosyt. I dlatego kiedy niedawno znowu ktoś mnie zapytał, który kraj będę wspominać lepiej, zaczęłam się wahać nad odpowiedzią.
Bo wiosna w Amsterdamie była cudowna. Pogoda dopisywała, więc korzystałam z roweru, ile się dało i pozwiedziałam nie tyle sam Amsterdam, co jego bliższe i dalsze okolice. Holandia jest niesamowicie zielona, jest tam tyle pięknych zakątków, tras, miejsc wartych zobaczenia, że naprawdę miałam problem, żeby zdecydować, gdzie pojadę, a co muszę sobie darować. Poza tym poznałam więcej ludzi, w tym Holendrów oraz obcokrajowców spoza uczelni - nie studentów, tylko ekspatów przeróżnych. Więc szala zaczęła się przechylać na stronę Amsterdamu. Chociaż po głębszym namyśle kontakty towarzyskie podsumowałabym chyba tak: w Amsterdamie miałam zdecydowanie więcej znajomych, za to w Kopenhadze miałam więcej przyjaciół.
I kiedy tak się zastanowiłam porządnie, gdzie naprawdę chciałabym wrócić i łatwiej potrafiłabym się poczuć jak w domu, a nie jak turystka na wakacjach, to wróciłam do punktu wyjścia, czyli do Kopenhagi. Amsterdam jest magiczny, to duże tętniące życiem miasto, w którym każdy znajdzie odpowiedni dla siebie rodzaj rozrywki, a Holandia oferuje świetne warunki i dobrze się tam mieszka. Ale mimo iż byłam tam dłużej, to mniej zżyłam się z miastem i z ludźmi, mniej mam takich swoich ulubionych miejsc i zakątków. Owszem, są, ale jakoś tak do tych w Kopenhadze żywię większy sentyment. Może to tylko kwestia przypadku, a może jednak jest coś nieuchwytnego, coś czego nie potrafię jasno zdefiniować, a co sprawia, że Kopenhagę łatwiej ekspatowi nazwać domem.

I tym optymistycznym akcentem kończymy i przechodzimy w sen zimowy.

Goodbye, farewell and amen!

piątek, 14 października 2011

O tym, że nie należy jeść gorącego, świeżo upieczonego chleba przed snem, bo kończy się to katastrofą naturalną

Osoby dramatu:
Gosia D.
żona Mariana D. znanego krakowskiego piwosza
Maciek
irrelewantny, co wcale nie znaczy, że nieważny
tzm
człowiek, którego nie widziałam prawie rok, a jednak się pojawił
starsze panie z przystanku autobusowego
które wszystko wiedzą najlepiej
tłum kawiarniany
liczny i panikujący
Nie wiem, jak to się stało, ale umówiłam się na dwa spotkania tego samego wieczoru. Cóż, z moim poziomem rozgarnięcia wszystko możliwe...

Po pierwsze: miałam się spotkać z Maćkiem i TZM, iść na piwo, pogadać itd.
Po drugie: miałam wpaść do Gosi, bo wekspediowała gdzieś mężą i sama bawiła Madzię, więc miałyśmy sobie zrobić we trzy babski wieczór przy soczku jabłkowym.
A wszystko to w piątek o ósmej wieczorem.

Postanowiłam, że pójdę na jedno piwo, a potem do dziewczyn. Spotkaliśmy się i zaciągnęli mnie do jakiegoś klubu na ostatnim piętrze jakiegoś wysokiego budynku, otoczonego głębokim kanałem (byłam kiedyś w jakimś lokalu na ostatnim piętrze Jubilata na Wisłą - może o to chodziło?). Akurat były tam jakieś egzotyczne występy, więc niestety nie pogadaliśmy za bardzo, a ja po niecałej godzince zaczęłam się zbierać.
Wyszłam na zewnątrz i zaczęłam szukać przystanku. Szukałam długo i usilnie, ale przystanki przy wielkich, nowo wybudowanych rondach mają to do siebie, że jest ich milion, są dobrze zakamuflowane, a odległości między nimi też spore. W końcu, zrezygnowana, podeszłam do grupki starszych pań okupujących jeden z przystanków i poprosiłam o wskazówki. Dość długo naradzały się na głos między sobą, ale w końcu ustaliły wspólną wersję, którą też mi uprzejmie wyłożyły. Wyposażona w niezbędne informacje zaczęłam iść w - miałam nadzieję - odpowiednim kierunku.
I w tym momencie nad Krakowem ropętała się straszna burza. Chmury przyszły znikąd, a towarzyszył im prawdziwy huragan. W momencie kiedy na niebie zaczęły się tworzyć wiry i leje sięgające ziemi, chwyciłam telefon i - nie, nie zaczęłam robić zdjęć ani nic podobnego. Spokojnie zadzwoniłam do Gosi, przeprosiłam za spóźnienie i wyjaśniłam, co się dzieje i że w związku z tym chyba nie będę mogła w ogóle się pojawić. Jej głos brzmiał dość sceptycznie, kiedy wspomniałam o cyklonach, miałam nadzieję, że się nie obrazi.
Cóż ja biedna miałam zrobić - wróciłam do klubu. I kiedy wspinałam się na to ostatnie piętro przez wąskie korytarze i klatki schodowe, to burza rozszalała się na dobre - tak bardzo, że strąciła wierzchołek budynku do pobliskiego kanału. Wylądowaliśmy po dach zanurzeni w wodzie, ale na szczęście nic nie przeciekało. Ludzie trochę zaczęli tracić głowę, ale znalazł się ktoś odpowiedzialny, kto umiał się odnaleźć w kryzysowej sytuacji, poustawiał wszystkich i powiedział, co mają robić. Na szczęście nie było czasu, żeby za bardzo spanikować, bo burza przeszła, a nas uratowali strażacy.
Na zewnątrz czekała już na mnie Gosia, która wcale nie była na mnie zła, ale otuliła mnie ciepłym kocem i zabrała do siebie do domu na gorącą herbatkę.

Jak widać plaga zakręconych koszmarów i mnie dopadła...
Czy jakiś Freud podejmie się interpretacji..?

wtorek, 11 października 2011

Notatki z notatek, czyli skrót z ostatniego miesiąca. A raczej dwóch.

I Still Haven't Found What I'm Looking For

Ciocia Kało

Ta ciocia, która wie, gdzie są huśtawki z oparciem, bo na tych łańcuchowych Zuzanka jeszcze się huśtać nie może, bo mogłaby zrobić ba!

Staring at the Sun

Wieliczka

Nie powiem, żebym dużo jej pozwiedzała, ale to, co widziałam, wygląda kusząco.

All I Want Is You

Ślub Krzycha i Agi

Pan Młody w nogą w gipsie, ale wcale mu to nie przeszkodziło w tańczeniu z żoną oraz zabawianiu reszty gości.
Genralnie na hasło duże, dwudniowe, wesele na wsi, z poprawinami to ja reaguję alergicznie. Ale było super. Wszystko: ślub, ceremonia, Państwo Młodzi i Ich Rodzice, goście, cała oprawa, muzyka, dekoracje, a przede wszystkim atmosfera - atmosfera autentycznej radości i miłości.
I pan kierowca, który nadziwić się nie mógł, że goscie tak dobrze się bawili, aczkolwiek jak najbardziej kulturalnie, bo potrafili zachować umiar i nikogo nie trzeba było wynosić.
Kolor wieczoru: ciemnomorski odcień zieleni.

Where the Streets Have No Name

Ul. Reymonta

UJ, WFAIS, SMP itd. itp.
Park Jordana.
Nowa stara Nawojka.

Tryin' to Throw Your Arms Around the World

Mała Madzia

Najnowszy członek towarzystwa IS. Malutka, urocza i niepłacząca na widok gości. Za to jeszcze ciągle bardzo przywiązana do swojej mamy, przez co nieco sabotowała kolejne imprezy z jej udziałem. Ale i tak jest kochana.

Elevation

Różowe buty

Cóż poradzić, okazały się najporządniejsze i najwygodniejsze, ech... Podobno to się tak niewinnie zaczyna, a potem leci torebka, bluzka, spodnie i tak dalej... Ale przyjaciele zapewniają, że jeśli za bardzo się w różowym rozsmakuję, to urządzą mi interwencję, której głównymi punktami programu będą wtargniecie w czarnych maskach i pranie mózgu Perwolem do czarnych tkanin oraz duży transparent, że to interwencja i listy. Więc czuję się bezpieczna.
Niewątpliwie pozytywnym skutkiem kupna owych butów jest powrót do biegania po trzymiesięcznej przerwie. I całe szczęście, bo już zaczynałam chodzić po ścianach z całego tego stresu, a rower niestety nie działa na mnie tak rozluźniająco.

Mis Sarajevo

Filharmonia Krakowska

No wreszcie! Pendercki i Paderewski, czyli akurat panowie, których znam bardzo słabo (o ile wcześniej w ogóle cokolwiek kojarzyłam...). Ale stwierdziłam, że to i lepiej, tym większa była niespodzianka i zainteresowanie. Chociaż, gdybym się najpierw lepiej zorientowała, czego będziemy słuchać, to może wiedziałabym, że koniec to już koniec, a nie przerwa...
Wnioski:
  1. Poezję lubię, ale wolę recytowaną aniżeli śpiewaną (wieczorki poetyckie w Słowackim wspominam mile na ten przykład)
  2. Muzyka na żywo to jest doświadczenie o klasę wyższe niż słuchanie nawet z najlepszych głośników

Miracle Drug

Bydgoska

Stare śmieci. Ech.

Stuck in a moment

Wieczór panieński eM.

Reakcja mojej Mamy na wiadomość, że wybieram się na taką imprezę: W szafce jest kilka paczek prezerwatyw, może się wam przydadzą. Na moją zdziwioną i rozbawioną minę uściśliła, że chodzi jej o zrobienie z nich balonów jako dekoracji. Dobrze, że sprecyzowała.
Komentarz przed klubem, w którym ów wieczór miał swój finał: Ponieważ jest rezerwacja, to może pani wejść, ale następnym razem wymagamy eleganckiego ubioru. O co chodziło, zrozumiałam, kiedy w pewnym momencie w lokalu zaczęły się masowo pojawiać dziewczęta w pseudoskórzanych minispódniczkach... Rzeczywiście nie pasowałam do zestawu. Ale nawet ubrana tak jak one też bym nie pasowała.

Kite

Jesień

Przyszła.

Stay (Faraway, So Close!)

Flash mob

Czytelniczy. Nie żadne tańce, pokazy, występy. Po prostu należało przyjść na rynek i w samo południe wyciągnąć książkę i zacząć czytać. Tak średnio wypaliło, bo pogoda chyba ludzi wystraszyła, więc frekwencja była mierna.
Ale ja mam zaliczone.

Satellite of Love

Ślub eM. i Przyba

Impreza z założenia odmienna od wcześniejszej. Przyjęcie/kolacja.
Komentarz mojej siostry na wiadomość, że na weselu nie będzie wódki, a tylko wino - Na imprezach abstynenckich goście się najłatwiej upijają, bo tak ukradkiem i szybko pod stołem - okazał się być poniekąd proroczy.
Po raz pierwszy widziałam od wewnątrz Kolegiatę Św. Anny - co jest ewenementem, że tyle czasu mnie to omijało, bo studiowałam na UJ-cie dłuuugo i udzielałam się w Samorządzie Studenckim itp., a wszystkie oficjalne wydarzenia uniwersyteckie mają przeważnie w programie mszę w tym właśnie kościele.
Kolor wieczoru: czerń. Tak po prostu.
Bilans wieczoru liczony w sztukach straconej bielizny: 1 (że też nie mogłam zostawić szczoteczki do zębów, no...). Bez komentarza.

Untill the End of the World

Wybory

Swój obywatelski przywilej wykorzystałam tym razem w Krakowie. Zawsze to jakieś urozmaicenie.

Love is Blindness

Dygresja na temat bliskiego spotkania z polską rzeczywistością kolejową.

Bo nie wiadomo dlaczego zachciało mi się raz przetestować, jak obecnie kursują pociągi na trasie Kraków - Oświęcim. Odremontowany peron pierwszy na Dworcu Głównym na pierwszy rzut oka robi całkiem niezłe wrażenie. Na drugi rzut oka już niekoniecznie. Tablice niby są, ale żeby cokolwlwiek wyświetlały jak trzeba (albo w ogóle cokolwiek wyświetlały, bo momentami zdawały się nie działać zupełnie), to by chyba było zbyt piękne. Monitory z listą przyjazdów i odjazdów podają tylko odjazdy (dodać jednak należy, że podają źle, bo przez nie jak głupia czekałam w niedzielę na pociąg, który kursuje tylko w tygodniu, bo na liście odjazdów z danego peronu figurował i miał przyjechać); a i to taką czcionką i z zacinającym się przewijaniem tekstu, że ciężko tam się czegokolwiek doczytać. Jedyne słowa przetłumaczone na angielski to właśnie owe odjzady i przyjazdy, a przecież wystarczyłoby tak niewiele, żeby ułatwić tym wszystkim turystom życie, żeby się nie musieli zastanawiać, który numer to peron, tor, sektor i która miejscowość jest docelowa, a która startowa itp. Automaty biletowe są, owszem - ale (dlaczego??) można w nich kupić tylko i wyłącznie bilety po aglomeracji krakowskiej... Itd.

Beautiful Day

niedziela, 2 października 2011

Małe szczęścia

Uszczęśliwiłam dziś pół Krakowa.
No, przesadzam (bo ani nie tak dużo, ani nie tak bardzo), ale takie miałam wrażenie.
Bo kiedy jeździłam autobusem, spacerowałam, robiłam zakupy, to ludzie się dziś do mnie uśmiechali. Patrzyli ze zdziwieniem / zmieszaniem / rozbawieniem / pytająco, pokazywali mnie swoim dzieciom, niektórzy coś zagadali... Ale na koniec i tak się uśmiechali.
A ja się uśmiechałam z powrotem.

wtorek, 6 września 2011

Do czech razy sztuka

Łańcuch spadł mi dziś z roweru. Trzy razy.
Na szczęśćie pasta BHP usuwa smar z rąk o wiele szybciej i skuteczniej niż mydło.

Na pocieszenie jest:

  • Čokoláda Študentská // najlepsza czekolada na świecie, i to pomimo że jakość samej czekolady nie jest najwyższa; ale tu akurat najważniejsze są proporcje i dodatki
  • Radegast // Czesi nawet zwykłe piwo robią dobre
I wystarczy.